3. Dom twój, gdzie dusza twoja.


     Kasumi leżała na łóżku, na brzuchu, z rękoma skrzyżowanymi pod brodą. Z dziecięcym zaciekawieniem przyglądała się mężczyźnie siedzącemu na drewnianym krześle, naprzeciwko drzwi łazienki. Zmasakrowana twarz Fausta nie wyrażała żadnych emocji; z szaleńczym wręcz spokojem opowiadał o wymordowaniu większości mężczyzn Małego nieba, nadchodzącej Apokalipsie, oraz o wszystkim, po czym normalny człowiek nie mógłby nigdy więcej zasnąć w spokoju. W tym momencie dziewczynę ogarnęło prawdziwe przerażenie; nie wtedy, gdy zobaczyła jak masakruje ciała posłów, nawet nie wtedy, gdy na polu walki pojawiła się jego marionetka: ogromny, ociekający krwią i osoczem golem stworzony z ludzkich ciał. Przez cały ten czas Faust zachowywał się jakby opowiadał dziecku bajkę na dobranoc. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ten człowiek jest piekielnie straszny.
     Z zamyślenia wyrwało ją skrzypnięcie krzesła połączone z cichym westchnieniem.
     – Myślę, że powinniśmy skończyć na dzisiaj. Ten mały fragment zajął mi prawie całą noc, zaczyna świtać, a ty pewnie jesteś już zmęczona – powiedział Faust zmęczonym, zachrypniętym głosem.
     – Nie! – krzyknęła, przecząco kręcąc głową. – Myślisz, że po tym wszystkim będę w stanie zasnąć? Zbyt wiele już powiedziałeś! Na początku mówiłeś, że ta misja zmieniła ich życie. Domyślam się, że coś złego stanie się w Wiosce Potępionych... co z Pieczęcią Wojny? Czy udało im się ją zdobyć? I dlaczego spalili zwłoki? Nie mogli ich zwyczajnie zostawić? Chcę... Muszę to wiedzieć! – Dziewczyna zdumiała się, gdy pomyślała jak bardzo jej na tym zależy, to było silniejsze od niej.
     Faust oparł dłonie o kolana, wstał z krzesła, przeciągnął się z głośnym strzyknięciem kręgosłupa. Spojrzał swymi ślepymi oczyma na dziewczynę, uśmiechnął się i powiedział:
     – Nie mam prawa trzymać cię w niepewności skoro aż tak bardzo ci na tym zależy. Najpierw jednak skoczę do kuchni po coś do picia, też coś chcesz?
Kobieta otworzyła usta, chciała odpowiedzieć, lecz przerwało jej burczenie własnego brzucha, Olamide zaśmiał się wesoło i wyszedł z pokoju zostawiając zawstydzoną Kasumi za sobą.
    Kasumi przekręciła się na plecy, kierując wzrok na sufit. Leżała chwilę w bezruchu. Jej usta rozchyliły się w karykaturze uśmiechu, gdy pomyślała o tym jak los potrafi płatać figle.
     Znajdowała się teraz w mieszkaniu nieznajomych ludzi, których z czystym sumieniem mogła nazwać potworami. Jeden z nich, bez mrugnięcia okiem, zmasakrował Bogu ducha winnych ludzi, by stworzyć z nich abominacje obrażającą podstawowe prawa natury. Kolejny, ten w zielonym kombinezonie, sam w sobie był o wiele straszniejszy od golema i przemienionego Dominika łącznie; jego siła, zręczność i umiejętności znacznie przewyższały jej własne, jednak nie był on kimś, kogo nie byłaby w stanie pokonać, przynajmniej tak się jej zdawało. Poprzedniego dnia jej własny organizm odmówił jej posłuszeństwa, omal przez to nie zginęła, gdyby nie on... przekręciła głowę w stronę nieprzytomnego Dawida. Tak, jest jeszcze nasz mały, skrzydlaty demon, którego omal nie zgwałciłam, pomyślała. Zapowiada się ciekawie, bardzo ciekawie...
     Dziewczyna wierciła się na łóżku niczym kot, który stara się znaleźć najwygodniejszą pozycję. Nic jej jednak z tego nie wyszło; łózko było zbyt miękkie, kołdra zbyt puszysta, ściany zbyt czyste, wszystko było zbyt doskonałe. Myślami cofnęła się do przeszłości. Wspominała czas spędzony w klasztorze. Wspominała swoje przyjaciółki oraz Siostrę Ariel, którą wszystkie dziewczyny nazywały Matką, lub zwyczajnie Ariel. Myślała też o warunkach w jakich wcześniej żyła; całe swoje życie spała na twardej, drewnianej pryczy, a za poduszkę służyła jej zwyczajna słoma zwinięta w rulon. Na śniadania i kolację jadały kromkę chleba, bez masła, i pomidory, ogórki, i inne warzywa uprawianie w zakonnym ogrodzie przez brata Fook-Yu.
     Na myśl o Matce Ariel, dziewczyna zerwała się z łóżka niczym poparzona i doskoczyła do stolika, na którym zostawiła całe swoje uzbrojenie. Chwyciła w dłonie trójzębny sztylet, który na końcu rękojeści miał pokaźnej wielkości ametyst.
     Ostatnie spotkanie z Matką... dlaczego dopiero teraz sobie o tym przypomniałam? Może o to właśnie chodziło? To jest moment, w którym miałam sobie przypomnieć?
     Ostatnia noc w klasztorze, byłam sama w pokoju, nie mogłam zmrużyć oka. Po tym co stało się tamtego pochmurnego popołudnia już nigdy nie miało być tak samo, a jednak wiedziałam, że ten dzień nadejdzie... Rose też wiedziała... Organizm domagał się snu, lecz umysł nie pozwalał mi zasnąć. Zamglonym, zmęczonym wzrokiem dostrzegłam w uchylonych drzwiach mojego pokoju anioła. Matka Ariel zawsze nosiła białe szaty sięgające jej do kostek, i chociaż powinna była nosić kaptur, nigdy tego nie robiła. Piękne, białe włosy delikatnie unosiły się przy każdym kroku jaki stawiała, tak, ona wyglądała jak prawdziwy anioł. Przysiadła na rogu mojego łóżka i skierowała wzrok na pustą pryczę zajmowaną wcześniej przez Rose. Próbowałam się odezwać, lecz gdy tylko otworzyłam usta, uciszyła mnie gestem dłoni. Nie chciała o tym rozmawiać, ja zresztą też nie. To było zbyt bolesne dla nas obu, a jednak działo się to każdego roku, nie było przed tym ucieczki, takie były zasady. Nie potrafiłam powstrzymać łez, rozpłakałam się. Ariel zbliżyła się do mnie i przytuliła mnie, wtuliła się we mnie jakbyśmy widziały się ostatni raz w życiu. Gdy dostrzegłam w kącikach jej oczu łzy, wpadłam w rozpacz, nic nie było w stanie mnie wyciągnąć z jej otchłani, nic poza głosem Ariel. Poczułam ogromną ulgę, gdy usłyszałam słowa płynące z jej ust, słowa, które były niczym balsam kojący moje ciało i duszę.
     Matka Ariel przemówiła pięknym głosem, idealnie pasującym do jej anielskiej postaci:
     – Moja droga córko... – słowa z trudem przeciskały się przez jej gardło, jakby każde z nich było pokryte koroną z ciernistych krzewów. – Jak każda wojowniczka po ukończeniu... egzaminu dojrzałości... zostaniesz wysłana z misją. Twoim zadaniem będzie ochrona bardzo potężnego człowieka o imieniu Dominik. Jest on jednym z ludzi, którzy chcą poprawić warunki panujące w jego kraju, a jak wiesz, członkiniom naszego zakonu przyświeca ten sam cel. Jest jeszcze jedno, moja droga... Znów miałam wizję, i znów dotyczyła ona ciebie. Duchy przodków nawiedziły mnie we śnie i kazały przekazać ci pewną wiadomość. Długo się zastanawiałam nad tym czy ci to powiedzieć, doszłam jednak do wniosku, że musisz to wiedzieć. Oto ona: „Kasumi stanie się pionkiem na szachownicy Bogów. Czeka ją w życiu wiele poważnych decyzji, które będą miały ogromny wpływ na los świata i wszystkie żywe, a nawet i martwe istoty go zamieszkujące. Pewnego dnia spotka na swojej drodze potężną istotę, której nie będzie w stanie pokonać, gdy to nastąpi, światopogląd Kasumi ulegnie całkowitej zmianie. Pierwszy raz zwątpi we własne umiejętności, oraz w kodeks zakonu. Życiowy cel tej istoty stanie się ważniejszy od jej własnego życia. Ariel, moja najwierniejsza córko, przekaż jej moje błogosławieństwo, oraz coś, co może przechylić szalę zwycięstwa na jej stronę...”
     Ariel przekazała Kasumi tylko pierwszą część wiadomości. Nie była w stanie powiedzieć jej reszty. Jak mogła to zrobić? Jak mogła powiedzieć dziecku, które wychowywała przez ostatnie dwadzieścia lat, że Królowa przepowiedziała jej najgorszą z możliwych przyszłości? „... Chociaż nie jesteś jej biologiczną matką, w chwili jej narodzin wasze dusze zostały połączone. Nieważne jak bardzo oddalicie się od siebie, w pewnym momencie wasze ścieżki znów się przetną. Gdy to nastąpi, staniecie naprzeciwko siebie nie jako matka i córka, lecz jako wrogowie. To jest wasza przyszłość i nie możesz jej zmienić. Jedno z was musi umrzeć.
     Gdy dwa lata później stały naprzeciwko siebie, a gdzie okiem sięgnąć leżały potwornie zmasakrowane zwłoki jej uczennic, niektóre nawet w takim stopniu, że ciężko było ocenić czym wcześniej były. Gdy krew przelana w imię wyższego celu sięgała im do kostek; Ariel w swej prawdziwej formie, patrzyła prosto w oczy swojej córki Kasumi. Nie dostrzegła w nich zwątpienia, nie widziała w nich strachu, jedynie smutek. Patrzyła w oczy prawdziwego wojownika, który bez mrugnięcia okiem zniszczył wszystkich, którzy w swojej głupocie ośmielili się stanąć mu na drodze. I chociaż czekała je walka, w której jedna z nich zginie, była dumna ze swojej najgorszej uczennicy. W momencie, w którym Kasumi zniknęła jej z oczu, by ułamek sekundy pojawić się tuż przed jej twarzą, gdy przez ten krótki moment dzieliła je tylko długość oddechu, była pewna, że podjęła właściwą decyzję.
     Ariel wyglądała na zamyśloną, nawet odrobinę przerażoną.
     – Ode mnie będą zależeć losy świata?!
     – Ja tylko przekazuje wiadomość.
     – Co miało znaczyć „Moja najwierniejsza córko”? Czy przemawiała do ciebie...
     – Tak myślę – przerwała jej Ariel – Myślę, że rozmawiałam z naszą patronką, Andromedą. Nie powiedziała mi czym jest to „coś”. Dostałam dokładne wskazówki, zrobiłam dokładnie to, o co mnie poproszono. Nic z tego nie rozumiem, ale nie muszę, teraz wszystko zależy od ciebie. – Powiedziała, po czym podała mi podłużny przedmiot zawinięty w miękką skórę. Odwinęłam ją i zobaczyłam piękny, trójzębny sztylet, który na końcu rękojeści przymocowany miał oszlifowany ametyst. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, nigdy nie widziałam tak pięknej broni.
     – Co mam z tym zrobić? – zapytałam.
     – „Prawda zamknięta jest w kamieniu” zrozumiesz gdy będziesz gotowa – odpowiedziała, po czym wyszła bezszelestnie, jakby unosiła się na niewidzialnych anielskich skrzydłach. To było nasze ostatnie spotkanie. Gdy wyjeżdżałam z zakonu, nawet się ze mną nie pożegnała. Tylko przez chwilę zastanawiałam się nad sensem tych słów, później całkowicie o nich zapomniałam. Nie ma się czemu dziwić; pierwszy raz w życiu opuszczałam zakon, by udać się do innego, obcego kraju.
     Kasumi trzymała sztylet w dłoni, przyglądała mu się bardzo dokładnie. Najpierw obejrzała dwa cieńsze ostrza po bokach, następnie środkowe, większe ostrze. Kolejna była rękojeść owinięta czarną, świńską skórą pokrytą lakierem dla utwardzenia. Przyszła kolej na kamień, śmiała się, że kobiety w tym, oraz w innych krajach, były gotowe sprzedać własną rodzinę za zwykły kamulec takiej wielkości.
     Podniosła sztylet ostrzem skierowanym w dół i zaczęła oglądać kamień, teraz, chociaż w pewnym stopniu, zrozumiała co kierowało tymi kobietami; złociste światło wschodzącego słońca wpadało przez otwarte okno wprost na ametyst, oświetlając jego wnętrze i odbijając się od każdej starannie oszlifowanej ścianki, wydobywając jego naturalne piękno.
     Dziewczyna zdecydowanym ruchem prawej dłoni wyrwała ametyst z gniazda i położyła go na stole. Spojrzała na sztylet trzymany w dłoni i z ulgą stwierdziła, że przeczucie jednak jej nie myliło, w środku rękojeści znajdowała się ukryta wiadomość.
     Delikatnie wyciągnęła z niej papier, nawet zbyt delikatnie, kartka parę razy wysunęła się spomiędzy jej palców, odłożyła sztylet i rozwinęła ją. Na samej górze widniał napis „Xulu”, a pod nim, jakby końcówką niewiarygodnie ostrego miecza, wycięte były symbole do złudzenia przypominające glify na ścianach pokoju, w którym teraz się znajdowała. Nie była w stanie zrozumieć wiadomości, ale na szczęście znała kogoś, kto nazywa się Xulu, wystarczyło poczekać na jego powrót.
     Trzymając mocno zwiniętą kartkę w prawej dłoni ruszyła powoli w kierunku swojego łoża. Jej bose stopy prawie nie dotykały podłogi. Przystanęła, patrząc wprost na zamknięte drzwi, z niecierpliwością oczekując powrotu Olamide. Teraz, gdy odrobinę ochłonęła, poczuła zimno bijące od śnieżnobiałych kafelek na podłodze. Spojrzała w dół, na swoje stopy, zdała sobie sprawę, że jest całkowicie naga. Na śmierć o tym zapomniała. Wróciła do stołu, podniosła z niego swój strój i ubrała się. Przypomniała sobie, że zielony człowieczek poczęstował ją swoim mieczem, rozcinając jej ubranie na wysokości brzucha, niestety nie mogła nic na to poradzić, usiadła na łóżku, z nadzieją na szybki powrót Fausta.

     Metalowy czajnik rozpoczął swą pieśń, na znak, że znajdująca się w nim woda zagotowała się. Olamide podniósł go i wypełnił jego zawartością dwie miski, w których znajdowała się zupka w proszku. Zamieszał ich zawartość i przykrył je talerzem. Miał teraz chwilkę wolnego czasu, postanowił sprawdzić co się dzieje z Sinem.
     Wychodząc z kuchni przystanął na chwilę w progu i rozejrzał się. Zaczął nerwowo machać rękoma, jakby odganiał nadgorliwe muchy, i krzyknął ile sił w płucach: „Wypierdalać! Nie mogę wam pomóc! Zostawcie mnie w spokoju!”
     Od wypadku, w którym stracił wzrok, oraz coś, co było cenniejsze od jego własnego życia, obłoki szarego dymu nie dawały mu spokoju. Wcześniej widział je tylko przy rytuałach, które odprawiał, lecz teraz widział je cały czas. Umęczone dusze nie dawały mu spokoju, błagały o pomoc, błagały, by zakończył ich męki. Olamide nie potrafił im pomóc, co prawda potrafił je wykorzystać do zasilenia swojej własnej mocy, ale korzystał z tej umiejętności tylko w wyjątkowych okolicznościach; rytuał absorpcji dusz niósł ze sobą zbyt wielkie ryzyko. Uspokój się, powtarzał sobie w myślach. Znudzą się i odejdą, jak zwykle.
     Wcześniej myślał, że sposób w jaki postrzega świat, jest prawdziwym błogosławieństwem, darem od nieznanych Bogów, który wykorzysta do zrealizowania swojego celu. Teraz jednak był pewny, że jest to przekleństwo zesłane na niego za wszystkie jego błędy oraz okrucieństwa, których się dopuścił.
     Dusze zniknęły. Świat na powrót stał się rozkosznie przejrzysty. Ściany znów stały się szare, a płynąca nimi energia przybrała biały kolor. Faust spojrzał na prawą ścianę kuchni, za nią dostrzegł złotą poświatę Dawida, oraz, co zdziwiło go już w pierwszym momencie, gdy ją zobaczył, niebieską energię Kasumi.
     Poszedł do pokoju, w którym znajdowało się ogromne skupisko czerwonych, szarych, oraz złotych dusz. Jego oczami, Sin wyglądał jak prawdziwy demon, bardzo przypominał jego przywołańców.
     Faust Stanął w progu. Sin leżał na skórzanej sofie, z rękoma skrzyżowanymi pod głową oglądał telewizję. Przekręcił głowę i spojrzał na skrzywdzoną twarz swojego przyjaciela.
     – Nigdy nie przyzwyczaję się do twojego wyglądu.
     – Ani ja do twojego – odparł Faust.
     – A więc, co o niej myślisz? Możemy ją wykorzystać?
     „Możemy ją wykorzystać”? Za kogo ty mnie masz? Nie jestem aż tak ślepy jak myślisz. Nie znam twojego planu, nie wiem tego co ty. Z nieznanych mi powodów ta kobieta jest dla ciebie ważna, i wiem, że uda ci się ją wykorzystać, pomyślał. Mimo tego co pomyślał, postanowił zabawić się w jego grę.
     – Myślę, że nawet i więcej. Gdy zobaczyła przemienionego Dominika, jej Qi zaczęło wariować, ona nie wiedziała, rozumiesz? Ona nie wiedziała, czym on naprawdę jest!
     – Kurwa... Ty myślisz, że ja się tego spodziewałem?
     – Przecież mówiłem ci, że podczas pracy dla Magnusa natrafiłem na wzmianki o potężnej księdze. Mówiłem ci, że coś takiego jest możliwe!
     – Mówiłeś, mówiłeś... Zresztą, po tym co widziałem w życiu, nie powinienem był wątpić w twoje słowa.
     Olamide zasiadł na fotelu, który znajdował się naprzeciwko sofy.
     Sin wziął w dłonie pilota do telewizora i podkręcił głośność.
     – Posłuchaj tego, od paru godzin nie mówią o niczym innym.
     Faust nie spojrzał na telewizor; potrafił widzieć więcej niż jakikolwiek inny człowiek, jednak nie był w stanie zobaczyć cyfrowego obrazu.
     Kobieta ubrana w coś, co przypominało kobiecy garnitur, trzymała w dłoniach mikrofon. Tuż za nią znajdowała się czerwona, wypalona ziemia. Operator przesunął kamerę w prawo, później w lewo, ukazując ogrom zniszczeń, następnie znów skierował ją na reporterkę.
     – Jak państwo widzą, po Warszawie nie zostało śladu. Jest to smutny dzień w historii Polski. Nasz kraj stał się celem ataku terrorystycznego, o wiele poważniejszego od wydarzeń z jedenastego września. – Kobieta przyłożyła palec do słuchawki znajdującej się w prawym uchu. – Z najnowszych wiadomości wynika, że nie odnaleziono ocalałych, nikt nie przeżył. Nasi posłowie, oraz Premier Anser także zginęli. Jeżeli można w tej sytuacji mówić o jakimkolwiek szczęściu, to na szczęście w przeddzień tych potwornych wydarzeń nasz Prezydent wyjechał do Anglii i jest cały i zdrowy. – Usłyszała kolejny rozkaz z słuchawki. – Jak donosi Policja i oddział antyterrorystyczny, to, co wszyscy widzieliśmy na ekranach swoich telewizorów było zwykłym fotomontażem mającym na celu zastraszenie całego narodu.
     – A więc tak to załatwili – westchnął Faust.
     – Wiedziałem, że tak będzie. Mam tylko nadzieję, że Spencer jest cały i zdrowy.
     – Wiedział w co się pakuje pomagając nam... Zresztą, skoro tak się o niego martwisz, to może przyprowadzisz go tutaj? Razem z nami powinien być stosunkowo bezpieczny.
     – Chciałem to zrobić, ale odmówił. Powiedział, że jest członkiem pewnej agencji, która zapewni mu bezpieczeństwo.
     – Skoro taki był jego wybór.. Przejdźmy teraz do rzeczy najważniejszych. Czego się dowiedziałeś ze wspomnień Dominika? – zapytał Faust.
     – Kilku interesujących rzeczy... Zdajesz sobie sprawę z tego, że on naprawdę chciał zmienić ten kraj? Zbuntował się przeciwko Magnusowi, on... on chciał uczynić ten kraj prawdziwym rajem... – Odpowiedział z prawdziwym, nieukrywanym smutkiem w głosie.
     – A my go zabiliśmy...
Tak... Ale śmierć to jedyne co nas czeka, nasza kara, nasze zbawienie, nasza jedyna przyszłość.
     – Oj, bo się zaraz rozpłacze, grzeszniku. Umieraj jak chcesz, ale pamiętaj, że masz jeszcze coś do zrobienia.
     – Jesteś chujem, wiesz?
     – Wiem – powiedział Olamide śmiejąc się szczerze. Cieszył się z tej rozmowy, bo chociaż była ona na zupełnie nieśmieszne tematy, odbywała się między nim, a jego najlepszym przyjacielem. – A księga? Co z nią?
     Sin wstał. Postawił dwa kroki w kierunku Olamide, opuścił ręce wzdłuż tułowia, i nieobecnym wzrokiem przyglądał się obrazowi wiszącym tuż obok telewizora.
     – Widzę oczami Dominika, jestem nim. Jestem przykuty łańcuchami do brudnej, zimnej ściany. Nie mogę się poruszyć, nie mogę nic powiedzieć. Czuję, nienawiść, czuję wściekłość. Widzę przed sobą niskiego człowieka klęczącego przede mną. W lewej dłoni trzyma księgę, a w prawej wielki nóż. Przed nim, u moich stóp, leży naga kobieta. Próbuje krzyczeć, lecz tylko otwiera usta, jej struny głosowe zostały usunięte. Spoglądam na jej zaokrąglony brzuch, ona jest w ciąży. Wyczuwam w niej coś, co z pewnością nie jest człowiekiem. Dziecko demonicznego pochodzenia. Dominik... ja... płacze. Niewinna kobieta padła ofiarą szatańskich rytuałów, zmuszono ją do noszenia potwora we własnym łonie. Demon stara się wydostać, przez cienką skórę na jej brzuchu dostrzegam podłużne macki, jakby jelita starały się wydostać z jej wnętrza. Widzę pękającą skórę, widzę krew. Kobieta miota się z bólu, lecz niepotrzebnie, nie uda jej się wydostać, jej los jest już przesądzony. Z jej wnętrza wydostało się coś, co przypomina zieloną mackę ośmiornicy. Człowiek z nożem przyłożył prawy policzek do brzucha kobiety i szepnął: jeszcze chwila malutki, już prawie, cierpliwości. Po czym wbił samą końcówkę sztyletu w brzuch kobiety, rozcinając go i uwalniając znajdującego się w niej potwora. Oczy kobiety zalały się łzami, starała się złapać powietrze, niczym ryba wyrzucona na brzeg, i tak samo jak ryba, nie była w stanie zrobić nic poza poruszaniem ustami. Ten człowiek, szaman, przysunął się do jej twarzy, spojrzał jej w oczy, uśmiechnął się i jednym, szybkim ruchem poderżnął jej gardło. Jej oczy powoli zamykały się, a na jej twarzy dostrzegłem ulgę. Płakałem, cały czas płakałem i z całego serca nienawidziłem Magnusa, pragnąłem jego śmierci. Szaman wyszarpał to coś z wnętrza martwej kobiety. Potwór wił się w jego dłoni, zielone macki oplotły jego przedramię. Widzę, że zbliża się do mnie. Stoi przede mną, wciąż trzymając to obrzydliwe stworzenie w dłoni. Lewą dłoń uniósł w powietrze, moje usta otworzyły się, nie mogłem ich zamknąć, jego moc była zbyt silna, nawet dla mnie. Przysunął prawą dłoń do mojej twarzy. Ten potwór wsadził swoje obrzydliwe, pokryte śluzem macki do wnętrza moich ust, po czym wpełzł do środka. Czułem jak przesuwa się wewnątrz mojego przełyku, ciągle prąc w dół. Poczułem ogromny ból na wysokości brzucha. To coś rozerwało moje wnętrzności i zajęło ich miejsce. Szaman uśmiechał się. Spojrzenie jego czarnych oczu wierciło dziurę w mojej głowie, w mojej duszy. Poruszył ustami, powiedział coś, lecz ja nie słyszałem, straciłem przytomność. – Sin zrobił małą przerwę, wziął głęboki oddech i kontynuował. – Po przebudzeniu, Dominik nie czuł już obecności tego stworzenia w swoim ciele. To się z nim połączyło, stali się jednością.
     – „W lewej dłoni trzyma księgę”? – Głos Fausta drżał, nie potrafił ukryć pożądania jakie nim zawładnęło.
     Sin podszedł do sofy i rzucił się na nią plecami, zajmując swoją ulubioną pozycję; noga na nogę i dłonie skrzyżowane pod głową. Wpatrując się w sufit, już jakby beznamiętnie powiedział:
     – Z jego wspomnień wynika, że ta księga była stworzona z ludzkiej skóry, została napisana przez jakiegoś fanatyka i zawierała starożytne zaklęcia. A nazywała się... Necronomicon.
     Faust podskoczył na dźwięk tych słów, trafił na trop czegoś, czego szukał przez ostatnie dziesięć lat. Coś, czego istnienia nie był pewny, teraz jednak wiedział, że księga istnieje, widział potwora na własne, martwe oczy, jednak widział.
     – Ona... Ona istnieje! Musimy ją zdobyć! Za wszelką cenę! – powiedział Faust nie potrafiąc ukryć podekscytowania.
     – Czy dzięki niej uda ci się to zrobić?
     – Nie wiem, lecz jest to moja ostatnia deska ratunku, nie pozostało mi nic innego.
     – Mnie martwi coś innego...
     – Co takiego?
     – Skoro Magnus poświęcił jednego z nas, jednego ze swoich braci, to znaczy, że przygotowuje się na coś strasznego. Raczej nie będzie to spacer w parku... Obawiam się tego, co mógł zrobić z pozostałymi, i z samym sobą...
     – Myślisz, że ma to związek z Apokalipsą?
     – Nic innego nie przychodzi mi do głowy... Magnus powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jestem w posiadaniu trzech elementów układanki, bez których Apokalipsa jest zwykłym, pustym słowem.
     – A co jeżeli on o tym wie? Co jeżeli przyjdzie ci je odebrać?
     – Wtedy wszyscy zginiemy...
     Te słowa wcale nie zdziwiły Fausta, z tego co wcześniej powiedział mu Sin, Magnus jest praktycznie niezniszczalny, a jego potęga nie ma sobie równych.
     – Mam do ciebie małe pytanie... – Faust złączył dłonie, jakby do modlitwy, robił tak zawsze, gdy był bardzo zdenerwowany.
     – Co takiego?
     – Czy zamierzasz opowiedzieć naszej dzieciarni swoją historię? Przecież Dawid nie będzie podążał za tobą niczym ślepiec za psem przewodnikiem, w końcu zacznie zadawać pytania. Jest jeszcze Kasumi, którą, szczerze mówiąc, bardzo polubiłem.
     – Przyjdzie na to pora. Zresztą, Dawid jest raczej zajęty.
     –Tak, pojawienie się Strażnika było dla mnie szokiem. Powinien był zabić go podczas pierwszego rytuału, czemu tego nie zrobił? Nie wiem. Teraz jest zdany na siebie. Dobra! – powiedział Faust, po czym wstał opierając dłonie o kolana. – Ja wracam do Kasumi, jest coś, o czym musimy porozmawiać.
     – Olamide?
     – Ta?
     – Jeżeli jej odpowiedź będzie zgodna z twoimi oczekiwaniami, wiesz co zrobić...
     – Tak, wiem.
     – Jeszcze jedno. Jesteś potworem jakich mało na tym świecie. Jesteś największym skurwysynem jakiego znam i za to cię kocham, chłopcze.
     Faust stał zwrócony plecami do Sina, gdyby nie wypalone oczodoły, może uroniłby jedną łzę? Może...
     – Zebrało ci się na czułości? Idź spać, starczy głupcze – odpowiedział, po czym poszedł do kuchni.

     Kasumi przez ostatnie pięć minut nie poruszyła się nawet na milimetr. Siedziała na łóżku, z tajemniczą wiadomością trzymaną w zaciśniętej pięści. Na dźwięk kroków zbliżającego się człowieka jej serce zabiło mocniej, pięść mocniej zacisnęła się na kartce.
     W drzwiach pojawił się Olamide trzymający w rękach tackę, na której znajdowały się dwie miski parującej zupy, oraz dwie butelki napoju.
     – Cieszysz się na mój widok? – zapytał wesołym tonem Faust.
     – Po czym to poznałeś?
     – Rytm pulsowania twojej Qi się zmienił – odpowiedział, po czym postawił metalową tackę na krześle, na którym siedział przez całą swoją opowieść. Podniósł jedną miskę, podał ją dziewczynie i powiedział: – Proszę.
     – Dziękuję – odpowiedziała, po czym łapczywie wchłonęła jej zawartość.
     W całym domu rozchodził się dźwięk metalowej łyżki uderzającej o porcelanową miskę.
     – Byłaś aż tak głodna?
     Kasumi przerwała na chwilkę, spojrzała na Fausta stojącego przy jej łóżku, i odpowiedziała:
     – Nie jadłam nic od dwóch dni...
     – Trzeba było powiedzieć wcześniej! Przecież nie męczyłbym cię moją opowieścią, gdybym wiedział, że jesteś głodna.
     Dziewczyna odłożyła pustą miskę na podłogę i podniosła wiadomość od Ariel, którą rzuciła na łóżko, gdy tylko podano jej jedzenie.
     – Wczorajszego wieczoru chcieliście mnie zabić – powiedziała poważnym tonem, a jej twarz przybrała ponury wyraz. – Dalej nie mogę uwierzyć w to, że jeszcze żyje, nawet w to, że daliście mi jedzenie...
     – Może i masz rację – Olamide westchnął głośno. – Wiedz jedno: gdyby Sin chciał cię zabić, to już byłabyś martwa.
     Dziewczyna spuściła wzrok. Przypomniała sobie co stało się w budynku podczas jej walki z Sinem; ten człowiek bawił się nią, gdyby faktycznie chciał ją zabić, to, tak jak mówił Faust, już byłaby martwa. Teraz, gdy o tym pomyślała, zdziwiło ją jego późniejsze zachowanie. Moment w którym omal nie przebił jej głowy mieczem, moment, w którym Dawid interweniował. Może to był test? Nie mój, lecz Dawida?
     – Nad czym tak rozmyślasz? – zapytał Faust, podsuwając jej pod twarz drugą miskę.
     – Sin, jak długo go znasz? – zapytała, wyciągając ręce po kolejną porcję zupy. Była tak głodna, że nawet przez myśl jej nie przeszło, iż oddał jej swoje własne jedzenie.
     – Jakieś piętnaście lat z przerwami, coś takiego. Czemu pytasz?
     – Zastanawia mnie, co dzieje się w jego głowie i co on planuje.
     – Tego, to nawet ja nie wiem, i uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć, jak to mówią: niewiedza bywa błogosławieństwem.
     – Może i tak... co... co zamierzacie ze mną zrobić? Jestem waszym więźniem? Gwarantuje wam, że jako zakładnik nie jestem nic warta...
     – Nie jesteś naszym zakładnikiem... – Faust dostrzegł, że Kasumi przygląda się glifom wymalowanym na ścianach, które więziły ją w tym pomieszczeniu. – To są tylko środki ostrożności. – Olamide zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, w końcu postanowił powiedzieć jej prawdę. – Sin jest kimś w rodzaju naszego przywódcy, nauczyciela czy nawet ojca. On nas teraz słyszy, stary pierdziel jest o wiele potężniejszy niż ci się wydaje. Jestem pewny, że dostanę za to po dupie, ale zamierzam powiedzieć ci prawdę. Jestem pewny, że on zamierza cię zwerbować, on pragnie, byś dołączyła do naszej rodziny.
     Olamide zdziwił się bardzo, gdyż nie dostrzegł żadnych zmian w tej kobiecie, nie zobaczył nic, a spodziewał się zobaczyć wszystko.
     – A co jeżeli nie zechcę do was dołączyć?
     – Wtedy puścimy cię wolno, lub jeżeli tego pragniesz, możesz zginąć z mojej ręki. – Faust powiedział to całkiem poważnie, obnażając sporej wielkości kły w szerokim uśmiechu.
     – Przepowiednia Królowej... wygląda na to, że odnosiła się do was...
     – Jaka przepowiednia?
     – Czy rozumiesz coś z tego? – zapytała podsuwając mu kartkę pod nos.
     Faust zdziwił się lekko, lecz czuł, że jest to dla niej bardzo ważne, widział to swymi oczyma. Wziął papier w dłonie, obracał go chwilę w powietrzu, przejechał po symbolach palcem, zupełnie jakby zapisana była pismem braille'a.
     – Skąd to masz? – zapytał.
     Kasumi wyjaśniła mu jak weszła w jej posiadanie.
     – Królowa Andromeda? Interesujące – powiedział drapiąc się w podbródek.
     – Wiesz co tam jest napisane?
     – To są współrzędne oraz wiadomość.
     – Współrzędne czego?
     – Wydaje mi się, że jest to gdzieś na terenie Etiopii, a na pewno okolice Morza Czerwonego.
     – A wiadomość?
     – I to jest właśnie ta interesująca część! – powiedział pełen entuzjazmu. – Pomijając fakt, że ta wiadomość jest zaadresowana do mnie, jest tu opis pewnego rytuału. Widzisz ten symbol? – Pokazał palcem glif w kształcie półksiężyca wpisanego w kwadrat.
     – Tak, ale zupełnie tego nie rozumiem.
     – No cóż... ja też nie... to znaczy, niezupełnie. To ma coś wspólnego z Bogiem lub aniołem. Nie mam też pewności co do następnego symbolu. Chyba oznacza ogniwo łańcucha, lub krwawe ogniwo. Hmm... rytuał sam w sobie jest banalny, wystarczy kropla krwi dziewicy. Jesteś dziewicą?
Na policzkach Kasumi pojawił się rumieniec. Przygryzła lekko dolną wargę i z niemałym oporem odpowiedziała: „Tak”.
     – Więc nie będzie z tym problemu.
     – Co teraz?
     – Ja osobiście poleciałbym tam natychmiast! Jednak nie mogę tego zrobić. Nie dopóki Dawid jest w takim stanie. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
    Kasumi spojrzała na Dawida, który przykryty był kocem pod samą szyję. Oddychał miarowo, jednak na jego czole można było dostrzec krople potu, jakby wewnątrz jego umysłu toczył walkę na śmierć i życie. Ta dziwna myśl wcale jej nie myliła, tak właśnie było.
     – Tak, rozumiem. Może w takim razie dokończysz swoją opowieść?
     – Z przyjemnością – odpowiedział, po czym podniósł dwie butelki z metalowej tacki a ją samą zepchnął na podłogę. Jedną z butelek rzucił Kasumi, złapała ją bez najmniejszego problemu, a drugą otworzył i pociągnął potężny łyk, jakby ostatnie dziesięć dni spędził na pustyni. Usiadł na drewnianym krześle, które znów wydało z siebie ciche skrzypnięcie. Splótł palce pod brodą i powiedział: – Jak widzisz, to o czym mówił Will: Apokalipsa, nie miała miejsca, przynajmniej jeszcze... Co prawda udało im się odzyskać Pieczęć Wojny, ale zapłacili za to ogromną cenę. Cenę którą zgodzili się zapłacić przyłączając się do Illuminati pod władzą Magnusa, człowieka, który aktualnie stoi na czele całego świata i bierze wszystko co mu się należy, nawet siłą... Ja także zostałem przez niego ograbiony, ale o tym później... Po masakrze w Małym niebie, cała grupa weszła w głąb lasu, podążając za swoim przewodnikiem - Ekene...

3 komentarze:

  1. Wszystkie dialogi zostały poprawione. W większości z nich zrobiłem taki błąd: „– Ani ja do twojego. – Odparł Faust.” a powinno nie być kropki na końcu jego wypowiedzi oraz „odparł” powinno być z małej. Niestety każdy poprzedni rozdział jest pełen takich błędów i kiedyś będę musiał to poprawić...
    Co do tego rozdziału, to jak się on wam podoba? Czy te wszystkie nowe wydarzenia, które czekają nas w przyszłych rozdziałach zaciekawiły was do tego stopnia, że nie możecie się już doczekać? A jeżeli tak, to który fragment zaciekawił was najbardziej? Prawdziwy cel Fausta, jego wypadek, w którym stracił coś cenniejszego od własnego życia, czy może dlaczego pracował dla Magnusa? A może jednak przeszłość oraz tajemnicze „coś” Kasumi? Może czym tak naprawdę jest Sin, lub o co chodzi z tą tajemniczą organizacją, której członkiem jest Spencer? Jest też jeszcze Dawid, który toczy walkę na śmierć i życie w swoim umyśle. Mnie osobiście najbardziej ciekawi to „coś” Kasumi, i zaufajcie mi, będzie to coś naprawdę zajebistego :)
    Jeszcze jedno takie pytanko: jak się wam podoba sposób w jaki napisałem ten rozdział? Proszę o wyczerpujące odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważam że, rozdział napisany jest całkiem nieźle. Jednak zrobiłeś nagle tyle tajemnic że trochę się pogubiłam. Przeczytałam już w swoim życiu trochę książek i zazwyczaj jest tak że główny cel głównego bohatera jest ujawniony- w tym przypadku myślę że jest to ten ukryty cel Sin'a- a dopiero wątki poboczne takie jak życie Fausta, "coś" Kasumi, walka wewnętrzna w głowie Dawida, stanowią zachętę dla czytelnika. Oczywiście nie chcę ci mówić jak masz pisać powieść, ani naprowadzać cię na drogę która może okazać się dla niej nie korzystna, ale jeżeli spodobają ci się moje rady to będzie mi bardzo miło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może zdradzę zbyt wiele, ale cóż... w mojej powieści nie ma wątków pobocznych... Wszystko, powtarzam, WSZYSTKO jest ze sobą powiązane. Poświęciłem naprawdę wiele godzin na zaplanowanie ogólnej fabuły; Faust, Dawid, Kasumi, wszystkie te postaci oraz ich przeszłość łączy jeden element wspólny... jest nim ******... Powieść w mojej głowie jest teraz bardzo rozbudowana, wiem co się będzie działo w każdym z naprawdę wielu rozdziałów, a to co łączy wszystkie te postaci zamierzam ujawnić dopiero po połowie powieści.
    Ja w swoim życiu też przeczytałem wiele książek. Większość z nich była zwyczajnie średnia, nawet arcydzieła Stephena Kinga nie wyróżniały się z tłumu. Ja mam zamiar napisać coś, czego jeszcze nie było, coś, co dosłownie z każdym kolejnym rozdziałem będzie was coraz bardziej wgniatać w fotel. Dlatego w każdym z moich rozdziałów coś się dzieje i nigdy nie będę starał się bawić w "miszcza suspensów".
    Rozumiem też, że można się pogubić w mojej małej powieści, lecz z czasem wszystko zostanie wyjaśnione.
    Naprawdę długo rozmawiałem ze swoim najwierniejszym czytelnikiem o poprzednich rozdziałach, i chociaż chłop jest bardzo inteligenty i domyślny, nie zauważył paru "wątków pobocznych", które (przepraszam za wyrażonko, ale nic innego nie pasuje) "rozpierdolą system".
    Dziękuję za miły komentarz i Twoje rady, droga Zaczytana koleżanko, wezmę sobie je do serca. Jedyne o co proszę, to odrobina cierpliwości, jedna z większych tajemnic wyjaśni się już podczas opowieści Fausta(dokładnie na samym jej końcu).

    OdpowiedzUsuń