3. Narodziny Zbawiciela.

    Na pierwszy rzut oka, wielki zabytkowy budynek w stylu barokowym wyróżniał się spośród innych domów na ulicy tylko wyglądem. Ludzie przechodzący ulicą przyglądali mu się z ciekawością, wielu z nich myślało, że żyje w nim jakiś bogacz, lub przynajmniej ktoś wysoko postawiony. Sin często wtapiał się w tłum, przyglądając się zazdrości bijącej z ich wzroku. Tak... to było coś, co nigdy mu się nie znudzi. Przez jakiś czas pobawić się w zwykłego człowieka, który ma to o czym inni mogą tylko pomarzyć. Choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, o jego celu, który sam sobie wyznaczył, oraz o koszmarach, które on sam sprowadził na ten świat.. Sam zaprojektował ten budynek, jak i wiele innych porozrzucanych po całym świecie. Jego domy były połączeniem nowoczesnej techniki budowniczej z odrobiną czarnej i białej magii, a nawet pokusił się o poświęcenie ich przez katolickich księży. Można by pomyśleć, że przesadza z tą ostrożnością, lecz on wiedział zbyt dużo, zbyt wiele istot pragnęło jego śmierci, by mógł sobie pozwolić nawet na odrobinę nieostrożności.
    W domu Sin'a po schodach na górę, znajdowało się jedno pomieszczenie, do którego nikt nie miał wstępu, nawet on sam. Był to pokój Fausta.
Faust siedział przy wielkim drewnianym biurku, znudzonym wzrokiem przyglądając się zapisanym kartkom. Jedynym źródłem światła, były dwie wielkie woskowe świece stojące na podwyższeniu biurka, które rzucały złowieszczy cień na jego twarz. Od częściowo nieudanego rytuału minął już tydzień, a on dalej nie mógł znaleźć informacji o tym co poszło nie tak. Sin'owi bardzo na tym zależało, nie mógł znieść świadomości tego, że go zawiódł. Kolejny ślepy zaułek! – wykrzyczał na głos, z wielką furią rzucając kolejną księgę w kąt pomieszczenia. Faust przygryzł dolną wargę całkiem nieświadomie, robił tak za każdym razem gdy o czymś intensywnie myślał. Czyżby Sin nie powiedział mi całej prawdy? Nie ma innego wytłumaczenia – pomyślał.
    Od tego wszystkiego rozbolała go głowa, postanowił zrobić sobie małą przerwę.
Podszedł powoli do drzwi, otworzył je i wyjrzał delikatnie, czy w korytarzu nie ma kogoś, kto przypadkiem mógłby zajrzeć do jego pokoju. Nie wiedział skąd pochodzi jego lęk, i nawet się nad tym nie zastanawiał, jego pokój był jego świątynią i tylko jego.
    Zszedł powoli schodami trzymając się poręczy, miał zawroty głowy, przez ostatnie trzy dni nie zaznał zbyt wiele snu. Porażka jaką poniósł nie pozwalała mu zasnąć. Wszedł do „Sali konferencyjnej” jak ją nazywał Sin, zobaczył, że nikogo w niej nie ma. Pewnie są w kuchni – pomyślał. Lecz kuchnia też była pusta. Niemożliwe, by już zaczęli! Przecież im zabroniłem, jego ciało może tego nie wytrzymać! - Krzyczał w swoich myślach. Pobiegł w kierunku schodów prowadzących do piwnicy, zakręciło mu się w głowie i przewrócił się uderzając twarzą w drewnianą podłogę. Wykrzyczał parę niecenzuralnych słów, a z jego nosa zaczęła lecieć krew, wytarł się niedbale rękawem po czym ruszył, już wolniej, w stronę piwnicy.
    Piwnica budynku była niczym schron atomowy, prawie nic nie było w stanie jej zniszczyć, takie małe zabezpieczenie ze strony Sin'a. Faust stanął przed włazem, przekręcił metalową korbę i drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Wszedł powoli do środka i zobaczył Sin'a i Dawida stojących na samym środku pomieszczenia, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem, na twarzy Dawida dostrzegł nawet cień troski.
   – Co ci się stało? – Zapytał Dawid zmartwionym głosem.
   – O co ci chodzi? - Zapytał lekko zdziwiony Faust.
   – Prawdziwy żeglarz przepłynie i morze czerwone – odparł Sin śmiejąc się w głos.
Dopiero w tym momencie Faust zdał sobie sprawę z tego, że cała jego twarz jest umazana krwią.
   – A... To nic... przewróciłem się – odparł zawstydzony Faust. – To nie ma znaczenia – kontynuował. – Ważniejsze jest to, że zabroniłem wam trenować! Nie wiemy czy jego ciało to wytrzyma, od zbyt dużego wysiłku może się rozpaść!
   – Nic się nie stało i nie stanie. Spójrz! – Sin rozłożył ręce, które wcześniej miał skrzyżowane na piersi, wskazując nimi całe pomieszczenie.
Faust posłusznie przyjrzał się piwnicy, zauważył, że wszędzie leży gruz, w wielu miejscach ścian były ogromne dziury, jakby po zderzeniu z ciężarówką.
   – Spójrz jeszcze na to – powiedział Sin, po czym podniósł kamienny odłamek wielkości arbuza i rzucił nim bez ostrzeżenia w Dawida. Dawid bez najmniejszego trudu złapał odłamek otwartą dłonią i zmiażdżył go jakby faktycznie był arbuzem.
    Faust dostrzegł ogromną zmianę w postawie jak i zachowaniu Dawida, nie był już człowiekiem zdradzonym przez życie, który chciał by to wszystko się po prostu skończyło. Stał się czymś co wzbudzało strach nawet w Fauście, a on nie jedną potworność w życiu widział. Jednak to nie zmiany fizycznie tak zafascynowały Fausta, mówi się, że „Oczy są zwierciadłem duszy”, jeżeli to prawda, to może niepotrzebnie się o niego martwił. Spojrzenie Dawida zmieniło się, jego na wpół szaleńczy wzrok zmienił się na spojrzenie podobne do Sin'a, tego wzroku nie można było podrobić, emanował on ogromną pewnością siebie, skupieniem oraz wielkim spokojem.
   – A tak w ogóle, to po co tu przyszedłeś? – Zapytał Sin.
   – Musimy poważnie porozmawiać – odparł Faust.
   – Jeszcze jeden raz – wtrącił się Dawid, czym bardzo ucieszył Sin'a.
   – Ile? - Zapytał Sin.
   – Trzydzieści procent – odparł Dawid.
Sin zdziwił się, Dawid ledwo mógł poradzić sobie z dwudziestoma procentami jego siły, a chciał jeszcze podnieść poprzeczkę. No cóż, jeżeli tak bardzo tego pragnie, to to dostanie
    Dawid pobiegł w kierunku Sin'a trzymając gardę, Sin uznał, że najlepiej będzie szkolić go w walce wręcz, do opanowania jakiejkolwiek broni białej mieli zbyt mało czasu. Dawid wyprowadził prawy sierpowy, Sin z łatwością go zablokował, przeprowadził kontratak trafiając Dawida prosto w twarz. Cios był na tyle potężny, że Dawid zrobił salto w tył i upadł na brzuch. Sin pomyślał, że jednak troszkę przesadził, jednak gdy zobaczył, że jego uczeń podnosi się z ziemi, poczuł dumę, jaką tylko potrafi czuć ojciec gdy widzi sukcesy swojego dziecka.
   – Tfo jesce nie koniec – wyseplenił Dawid plując krwią.
   – Trzydzieści procent to dla ciebie za dużo – odparł Sin.
Dawid nic nie odpowiedział, przyglądał się przeciwnikowi, układając w głowie plan.
Miał na to czas, Sin spokojnie czekał na jego kolejny ruch. Dawid schylił się, by podnieść parę betonowych odłamków z podłogi, jego plan może nie był zbyt zaawansowany, jednak na więcej nie było go stać. Podbiegł w stronę Sin'a zygzakiem co ułamek sekundy rzucając w jego stronę kamieniami, które leciały z prędkością wystrzelonego pocisku. Co prawda już nie takimi rzeczami w niego rzucano, jednak wolał nie dostać żadnym z nich. By pokazać swoją wyższość Dawidowi, skutecznie unikał każdego z nich balansując całym ciałem, nie odrywając stóp od ziemi, nawet nimi nie poruszył. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie to był cel Dawida. Rzucił ostatnim kamieniem prosto w lewą stopę swojego nauczyciela, który teraz był zmuszony odskoczyć w prawą stronę, nie spuszczał cały czas wzroku z Dawida i wiedział, że zostanie w tym momencie zaatakowany. Jednak nie zdążył się obronić. Dawid doskoczył do niego i jednym celnym uderzeniem lewej ręki, wbił całą pięść w klatkę piersiową Sin'a tak, że nie mógł on przez chwilę złapać tchu. Dawid podskoczył i wykorzystując masę swojego ciała, zadał potwornie mocny cios prosto w głowę Sina, który od siły uderzenia walnął głową w podłogę, w której powstało małe wgniecenie. Na twarzy Dawida pojawił się uśmiech, był zbyt pewny siebie i zapłacił za to ogromną cenę. Sin odbił się dłonią od podłogi robiąc salto w powietrzu, wylądował twardo na obu stopach i kopnięciem z półobrotu wysłał Dawida na spotkanie z pobliską ścianą.
   – Tfo jus koniec – powiedział Sin przedrzeźniając Dawida, po czym podszedł do niego i pomógł mu wstać. – Mam nadzieję, że nie przesadziłem, jeśli tak, to wybacz.
   – Nie, nic się nie stało, często zdarza mi się zostać potrąconym przez Tira, już się przyzwyczaiłem do takiego bólu. – Powiedział z przekąsem Dawid. – A tak na serio – kontynuował swoją wypowiedź – Nie wiem do czego dokładnie mnie przygotowujesz, mogę się jedynie domyślać, lecz jestem pewny, że ból fizyczny będzie najmniejszym z moich zmartwień.
Sin spojrzał na Dawida i w jego sercu pojawiły się wątpliwości, chłopak miał rację, niedługo na jego drodze staną koszmary, o jakich nikomu się nie śniło. Jednak czy chciał czy nie chciał, nie miał wyboru, bez Dawida nie da rady osiągnąć swego celu.
   – Dasz radę iść? – Zapytał Sin.
   – Spokojnie... Dam ra... – Dawid nie dokończył zdania, zemdlał z wycieńczenia.
    Sin wziął nieprzytomnego chłopaka na ręce i zaniósł go do jego pokoju. Położył go na łóżku po czym kazał Faustowi sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Faust chwilę się przyglądał, sprawdził puls, otworzył jego powieki by zobaczyć źrenice, po czym odparł – Wszystko w porządku, po prostu następnym razem go nie przemęczaj.
   – Postaram się – odparł Sin – To o czym chciałeś porozmawiać?
Faust spojrzał kontem oka na Dawida i powiedział – Nie tutaj.
Pokój Dawida znajdował się na pierwszym piętrze niedaleko sali konferencyjnej, jednak Dawid pogrążony był w głębokim śnie, nie usłyszał nic z ich rozmowy i może tak było dla niego lepiej...
W sali konferencyjnej znajdował się okrągły stół, cztery krzesła oraz wielki telewizor zawieszony na ścianie. W tym pokoju robili wszystko: jedli, oglądali telewizję, rozmawiali a nawet grali w karty.
   – Więc o czym chcesz porozmawiać? – Zapytał Sin siadając na jednym z krzeseł.
   – Nie będę owijał w bawełnę, wiem, że cię zawiodłem z tym rytuałem, jednak doszedłem do wniosku, że to nie była całkowicie moja wina, coś z tym chłopakiem jest nie tak. – Faust zastanawiał się chwilę, po czym powiedział – Rytuał nie powiódł się, bo w umyśle Dawida jest jakaś blokada. Na początku myślałem, że jest to coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Słyszałem całą jego opowieść i zdawało mi się, że w momencie, w którym poznał Natalię, postanowił zepchnąć cała nienawiść w głąb swego umysłu. Jednak po przestudiowaniu paru ksiąg znalazłem wzmiankę o "Strażniku". Zagłębiłem się w ten temat, oraz przebadałem umysł Dawida w nocy jak spał. "Przebadałem" to za dużo powiedziane... W chwili gdy próbowałem zajrzeć do jego umysłu, coś wypełnione nienawiścią i żądzą mordu chciało pożreć moją świadomość. Rozumiesz Sin?! Ktoś już przy nim majstrował, ktoś, kogo umiejętności znacznie przekraczają moje własne i ta osoba postarała się by moc Dawida nigdy się nie przebudziła. Powiedziałeś mi, że to jest istota magiczna, bałem się zadać to pytanie, bo znając ciebie to wszystkiego można się spodziewać, lecz muszę je zadać by ostatnia faza nie zakończyła się tak jak poprzednia. Sin... Czym jest ten chłopak? Istota magiczna jakiego gatunku?
Sin zwlekał z odpowiedzią, lecz nie miał wyboru, by wszystko poszło zgodnie z planem, Faust musiał wiedzieć.
   – On... On jest Nefilimem. Synem anioła i ludzkiej kobiety...
Faust otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, chwilę zbierał w sobie myśli po czym wstał z krzesła i powiedział – Sin... W co ty grasz? Za mało ci problemów z apostołami? Chcesz jeszcze sprowadzić na siebie gniew jakiegoś anioła?!
   – Jego ojcem nie jest „jakiś anioł” lecz jeden z najpotężniejszych, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Gdyby tatuś się nim interesował, to nie pozwoliłby na to, co go spotkało. Dobra... nie mówmy o tym więcej. Opowiedz mi o twoim planie.
   – Jak to nie mówmy o tym?! To w co ty się bawisz nie dotyczy tylko ciebie! Jeżeli on dowie się co chcemy zrobić z jego synem, to zniszczy nie tylko ciebie, ja i Dawid podzielimy twój los, nawet ty nie jesteś w stanie zranić anioła!
   – Ja, nie... Ale Dawid... to zupełnie inna historia – mówiąc te słowa, na jego twarzy pojawił się demoniczny uśmiech, wszystko szło zgodnie z jego planem.


    Dzień później. Dżungla w Kongo.
    Faust podążał za przewodnikiem w głąb puszczy, przedzierając się przez gęste zarośla mruczał pod nosem – komary gryzą, błoto dostało mi się nawet do gaci... – powiedział poprawiając spodnie w kroku. – Nefilima mu się, kurwa, zachciało..
   – Coś pan mówił? – zapytał przewodnik.
   – Daleko jeszcze?
   – To zależy od tego co dokładnie pan szuka.
   – Mówiłem już... Kwiat o niebieskich liściach, rosnący na południowym zboczu góry, której wierzchołek skierowany jest na zachód.
   – Na co panu potrzebny ten kwiat?
   – Wybacz ale to moja sprawa, i proszę, nie mów do mnie Pan, jesteś co najmniej dwa razy starszy ode mnie. Nazywam się Olamide Xulu, mów mi po imieniu.
Przewodnik zatrzymał się, Faust dostrzegł przerażenie w jego oczach.
   – Powiedziałeś Xulu?
   – … Tak – odparł po chwili Faust – czy coś jest nie tak?
    Przewodnik zachwiał się, nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze usłyszy to nazwisko.
Faust szybko podbiegł do niego i wziął go pod ramię.
Wszystko w porządku? – Zapytał Faust zatroskanym głosem. Troska w jego głosie nie była udawana, jednak ten człowiek był dla niego tylko narzędziem. A jak wiadomo, narzędzia są przydatne tylko do czasu. Jeżeli się popsują, to się je wymienia, jednak na środku nieznanej mu dżungli nie miał takiej możliwości.
    – Wszystko w porządku, po prostu wróciły do mnie wspomnienia z przed wielu, wielu lat. – odpowiedział przewodnik.
    Faust zauważył małą polanę między drzewami, uznał, że to jest idealne miejsce na postój. Zaprowadził przewodnika o imieniu Ekene na polanę i pomógł mu usiąść na zwalonym pniu. Przewodnik podziękował za pomoc, usiadł i pogrążył się w myślach.
    Olamide nie zaprzątał sobie nim głowy, rozłożył mały namiot, usiadł przed nim i wyciągnął starą księgę obitą czarną skórą z brązowej skórzanej torby. Obchodził się z nią bardzo delikatnie, to jedna z niewielu pamiątek po jego rodzicach i jedyna taka księga na świecie. Księga ta była przekazywana w rodzinie Xulu od wielu pokoleń. Zawierała ona zapiski oraz spostrzeżenia wielu mistrzów czarnej magii, co ważniejsze, zawierała informacje o tym jak pozbyć się, a w najgorszym wypadku, uśpić Strażnika. Chociaż Faust czytał tą informację już wiele razy, postanowił przeczytać ją jeszcze raz, dla pewności.
Zapiski Dr. Josefa Xulu – był on pradziadkiem ojca Olamide.
" Strażnik to istota natury magicznej, jest czymś w rodzaju chowańca. Potrzeba ogromnej siły by stworzyć jednego z nich, a zniszczenie go jest prawie niemożliwe. Jedyne znane przypadki stworzenia Strażnika pochodzą z rodziny Xulu. Nasza moc przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Paru z naszych przodków chciało innego życia dla swoich potomków, dlatego używając Strażnika skutecznie blokowali ich moce. Niestety, z zapisków wynika, że Strażnik jest pasożytem, żywi się negatywnymi uczuciami swego nosiciela, lecz to nie jest najgorsze. Jeżeli Strażnik będzie głodny, a jego naczynie nie będzie w stanie wygenerować złych emocji, jak gniew, strach, nienawiść czy nawet brak wiary w siebie, On jako istota magiczna, stworzy sytuację, która doprowadzi do powstania takich emocji"
Dalsze zapiski dotyczyły pozbycia się Strażnika. Rytuał sam w sobie był ogromnym przedsięwzięciem, a zdobycie potrzebnych materiałów graniczyło z cudem, jednak najgorszy był sam Strażnik. Nie wiadomo kto wpadł na pomysł stworzenia tej istoty, kartka w księdze, która dotyczyła powstania Strażnika była rozdarta, jedyne co można było przeczytać, to to, że "Strażnik był, jest i zawsze będzie" Faust nie wiedział jak to rozumieć.
    Powoli zapadał zmierzch. Faust pozbierał troszkę suchych patyków na ognisko. Miał ze sobą prowiant, wystarczyło go tylko podgrzać. Zrobił mały okrąg z kamieni około metra od swojego namiotu, położył patyki, przykrył je korą i starał się rozpalić ogień zapałkami. Nie szło mu to najlepiej. Przewodnik, który najwidoczniej doszedł już do siebie, przyglądał mu się z zaciekawieniem. Olamide rzucił to wszystko, szepnął pod nosem, że nawet woli zimne i wszedł do namiotu.
   – Chłopcze! – zawołał Ekene – Chodź pokaże ci jak to się robi.
Faust, choć niechętnie, wyszedł z namiotu. Kto wie może przyda mi się to na przyszłość – pomyślał.
   – Zobacz. Najpierw kładziesz suszoną korę a dopiero potem suche gałęzie, pod spód najlepiej dać jakiegoś suchego zielska, to cała filozofia.
   – Wybacz, pochodzę z miasta, takie umiejętności są tam niepotrzebne.
   – Ale ojciec mógł cię tego nauczyć, na wszelki wypadek, jak to mówią.
   – Mój ojciec... – Faust spuścił wzrok. – Zmarł gdy miałem siedem lat, nie dane nam było spędzić ze sobą więcej czasu. – Chociaż Faust miał już teraz trzydzieści lat, sam był ojcem, a człowiek, który go wychował dał mu poczucie bezpieczeństwa i kochał go jak własnego syna. To jednak żałował, że nie spędził więcej czasu z swoim prawdziwym ojcem.
   – Wybacz, Olamide, nie chciałem...
   – Nic się nie stało, przecież nie mogłeś wiedzieć.
   – Mogłem się tego spodziewać – odpowiedział przewodnik, czym wzbudził wielki niepokój Fausta.
   – Co to ma znaczyć? - Zapytał Faust ze zdziwieniem malującym się na jego twarzy.
   – Czy twoja matka była białą kobietą i... czekaj jak to było? Mary? Tak, Mary – Zapytał przewodnik, grzebiąc niedbale patykiem w rozpalonym ognisku.
To pytanie nie tyle zdziwiło co przestraszyło Fausta, do tego stopnia, że usiadł na ziemi.
   – Tak... Czekaj... Ekene tak się nazywasz prawda? Czy... Czy ty jesteś przewodnikiem, który trzydzieści jeden lat temu wprowadził w ten las grupę misjonarzy?!
   – Tak... Do tego dnia żałuję, że to zrobiłem, ale jak pomachali mi przed twarzą wielką kasą to co miałem robić? Odmówić? Przez ostatnie trzydzieści lat pracując jako przewodnik nie zarobiłem tyle, ile mi wtedy zaoferowano.
   – Możesz mi opowiedzieć co się wtedy stało? – Zapytał Faust. Chociaż matka opowiedziała mu jak poznała jego ojca, to jednak był ciekawy czy czegoś nie pominęła.
   – Powiem wszystko to, co widziałem na własne oczy, nie będę ci mówił o plotkach ani o legendach, które potem powstały.
    Cały wieczór spędzili na rozmowach, historia Ekene nie była zbyt długa, spędził z misjonarzami tylko trzy dni. Jednak z zaciekawieniem słuchał dalszej części opowiedzianej przez Olamide. W niektórych momentach opowieści prawie upuścił puszkę z fasolą, którą mieli na kolacje.
    Na drugi dzień doszli do swojego celu, Faust poczuł mocniejsze bicie serca gdy dostrzegł na zboczu pięciolistny niebieski kwiat o czerwonej łodydze. Wyjął z plecaka księgę, którą odziedziczył po zmarłych rodzicach. Chwilę szukał odpowiedniej strony, aż w końcu znalazł rysunek z opisem, to był kwiat, którego szukał, zostało tylko jeszcze jedno.
   – Ekene. Czy możesz zerwać ten kwiatek?
    Przewodnik zdziwił się, lecz zrobił to o co go poproszono. W momencie, w którym wyrwał kwiat z ziemi. Faust szybkim ruchem sięgnął do pasa i nim Ekene zdążył zareagować w jego ciele pojawił się kolejny otwór. Krew z jego głowy trysnęła czerwoną strugą na niebieski kwiat, który teraz przybrał fioletową barwę. Faust schował rewolwer za pas, otworzył książkę i przeczytał na głos „Życie za życie. Ofiarowuję ci duszę tego, który wyrwał cię z ziemi, przyjmij ją, pochłoń, stańcie się jednością.” Spojrzał jeszcze raz w księgę czy przypadkiem czegoś nie pomylił. Wszystko powinno być w porządku. Wyjął ze skórzanej torby słoiczek i metalowe szczypce, wolał nie dotykać tej rośliny. Chwycił ją delikatnie szczypcami, umieścił w słoiku i zakręcił pokrywkę.
    Wyjął z kieszeni zmiętoloną kartkę, odwinął ją delikatnie i powiedział na głos – zobaczmy co jest następne na liście. – Przejeżdżał palcem po kartce i mówił – To mam, to też, teraz to – gdy zobaczył napis na kartce jego twarz spochmurniała. – Część ciała nieśmiertelnego? Skąd ja to mam wziąć?! – Zastanawiał się chwilę, co w ogóle oznacza nieśmiertelność, wiele razy przekonał się, że nie może brać słów z książki zbyt dosłownie. – Mam to gdzieś... Sin to wymyślił, więc niech sam sobie szuka nieśmiertelnego, ja wracam do domu. Rozejrzał się wokół siebie, nie widział niczego oprócz zielonych koron drzew. Teraz zdał sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia którędy iść. Mogłem wynająć więcej przewodników... - Pomyślał.
 
    W jednym ze szpitali w Gdańsku otworzyły się drzwi wejściowe. Pielęgniarka, która pełniła dyżur na recepcji dostrzegła w nich znajomego mężczyznę, w którym skrycie się podkochiwała już od jakiegoś czasu. Mężczyzna ten był ubrany w szary garnitur, widać było, że nie był tani, włosy miał stosunkowo krótkie, zaczesane do tyłu przy użyciu małej ilości żelu, i piękne, piwne oczy, które wyrażały wszystkie emocje świata, zarazem nie wyrażając nic, to według niej było w nim najpiękniejsze. Mężczyzna podszedł do niej wolnym krokiem, widział, jak przygląda mu się maślanym wzrokiem i chociaż całkowicie zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby ją wykorzystać i porzucić, to jednak nie miał zamiaru tego robić, to nie w jego stylu.
   – Witamy panie James – powiedziała pielęgniarka Janice a na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
   – Witaj Janice – odpowiedział mężczyzna niskim, uwodzicielskim głosem z lekko wyczuwalnym angielskim akcentem, po czym chwycił ją za dłoń, przysunął do ust i pocałował. Dostrzegł rumieńce na twarzy kobiety, co bardzo go ucieszyło, nie stracił jeszcze tego czegoś, co czyniło go mężczyzną.
   – Oto dokumenty, o które pan prosił – podała mu folder z papierami zawierającymi wypis ze szpitala. – Jeżeli mogę zapytać – kontynuowała. – Czy coś się stało, że postanowił pan zabrać syna do domu? – W jej głosie wyczuł nutkę zaniepokojenia, co wcale go nie zdziwiło, człowiek, po którego przyszedł, nie był w stanie żyć bez różnego rodzaju aparatury podłączonej do jego ciała. Nie był w stanie nawet samodzielnie oddychać.
   – Chcę mieć go blisko siebie – odpowiedział po chwili – Chcę wykorzystać czasz jaki nam pozostał, a nie mogę całymi dniami siedzieć w szpitalu.
   – Ale, czy jest pan w stanie zapewnić mu odpowiednią opiekę w domu?
   – Nie martw się o to, kochanie. Wszystko już załatwiłem. Ah i jeszcze jedno – dodał po chwili. – To mały prezent, za to, że okazałaś mi i mojemu synu tyle ciepła – podał jej grubą kopertę zawierającą ogromną sumę pieniędzy. Gdy Janice zajrzała do środka, upuściła kopertę na podłogę ze zdziwienia, podniosła wzrok i powiedziała – Nie mogę tego przyjąć...– Zdała sobie sprawę, że przystojny mężczyzna znikł. Nie miała czasu na szukanie go, do szpitala wpadł niczym huragan, mężczyzna z młodą kobietą na rękach, musiała się nimi zająć.
    James szedł wolnym krokiem w stronę Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej, uśmiechając się pod nosem. Był zdania, że każdy, nawet najmniejszy gest, pomoc nic nie znaczącej istocie jest czymś, co zmienia świat, przynajmniej dla niej, przynajmniej... na jakiś czas.
    OIOM znajdował się na najniższym piętrze szpitala, zaraz obok prosektorium, by się tam dostać, musiał zjechać windą, lub zejść schodami, wybrał schody. Nie wiedząc czemu, bał się wind. Idąc powoli schodami w dół, przypomniał mu się dzień, w którym zaatakował bunkier generała. Ten sam dziwnych zapach, dokładnie ta sama oślepiająca biel. Nie spodobało mu się to ani trochę.
    Doszedł do drzwi, nad którymi widniał napis " Oddział Intensywnej Opieki Medycznej", nagle drzwi otworzyły się z hukiem, prawie został potrącany przez wózek z jakimś człowiekiem. Lekarz, który go prowadził pomimo tego, że bardzo się śpieszył, powitał go gestem dłoni, w końcu był człowiekiem, któremu naprawdę wiele zawdzięcza cały szpital. James ukłonił się nisko, z rękoma skrzyżowanymi za plecami, odczekał chwilkę, po czym wszedł na OIOM, skierował się wprost do sali, gdzie leżał człowiek, którego nazwał Hubertem.
    Hubert był pamiątką, którą Sin zabrał po wyjściu z bunkra, był pewny, że Młody żołnierz jeszcze mu się na coś przyda. Blizna był w pełni przemienionym demonicznym żołnierzem, lecz młody był inny, może Olamide popełnił jakiś błąd, może zrobił to specjalnie. Dusza Młodego nie była całkowicie przemieniona, to właśnie dzięki temu był wyjątkowy, mogła zostać użyta jako naczynie, lub nawet źródło energii. Gdy umieszczał go w tym szpitalu, Młody jakimś cudem odzyskiwał zmysły, widocznie posiadał jakąś zdolność regeneracji, chociaż pozbawiony był wzroku, starał się mówić. Musiał mieć ogromną wolę życia, czym jeszcze bardziej zafascynował Sin'a, jednak gdyby zaczął mówić o tym co go spotkało i kim naprawdę jest człowiek podający się za jego ojca, sprawy mogłyby się skomplikować. Sin niepostrzeżenie położył palce na jego czole, i siła umysłu zamknął jego świadomość w klatce, od tego momentu Młody był w śpiączce, z której już nigdy się nie wybudził. To miało miejsce pół roku temu. Sin odwiedzał go wielokrotnie by zachować pozory.
    Sin wszedł powoli do ciemnego pokoju, nacisnął włącznik światła by choć troszkę rozświetlić pomieszczenie, stara halogenowa lampa błyskała wielokrotnie nim w końcu, z wielkim wysiłkiem, podzieliła się swoim światłem. Sin usiadł na brudnym metalowym krześle przy łóżku Huberta. Przyglądał się chwile urządzeniom monitorującym ciało Młodego. Nieustający dźwięk wydawany przez kardiomonitor doprowadzał go do szału, chciał wyrwać to wszystko z jego ciała, jednak opanował się w ostatniej sekundzie.
    Siedział chwilę pogrążony w myślach. Czy to wszystko ma sens? Co będzie jeżeli okaże się ,że to Magnus ma racje? Co jeżeli to jego plan jest tym czego ludzie potrzebują, a ja mu tylko przeszkadzam? Wątpliwości nie dawały mu spokoju. Nagle stało się coś, co brutalnie wyrwało go z zadumy. Do pokoju w którym się znajdował, wtoczył się wózek z młodą kobietą, prowadzony przez znajomego mu lekarza, któremu towarzyszyli rodzicie dziewczyny. Lekarz postawił wózek niedbale w rogu pomieszczenia, po czym wyszedł, nie interesując się tą kobietą ani jej rodzicami, zresztą już dawno stracił powołanie, teraz to była dla niego praca jak każda inna. Lekarz kazał ojcu dziewczynki wyjść z nim na korytarz. Sin usłyszał każde słowo z ich rozmowy.
   – Jak to?! Ubezpieczenie nie pokrywa upadku z konia? - Mężczyzna krzyczał na lekarza.
   – Niestety... To nie nasza wina, jedyne co możemy zrobić w takiej sytuacji, to ustabilizować jej funkcje życiowe.
   – To nie możliwe – Mężczyzna z trudem starał się powstrzymać płacz. – Nie można nic więcej zrobić? – Zapytał błagalnym tonem.
Lekarz bezradnie rozłożył ręce i powiedział – Bez pieniędzy... Nie – po czym ruszył w głąb korytarza, zostawiając oszołomionego mężczyznę samemu sobie.
Mężczyzna otarł twarz z łez, wszedł do pokoju, w którym znajdował się Sin, lecz całkowicie go ignorował.
   – Co powiedział lekarz? – Zapytała kobieta klęcząca przy łóżku swojej córki, z nadzieją w głosie.
Co miał jej powiedzieć? Przez to, że są ubodzy ich córka umrze? Nie miał prawa tego mówić.
   – Lekarz powiedział, że wszystko będzie dobrze. – mówiąc te słowa przytulił się do kobiety, która płakała, lecz były to łzy ulgi jaką poczuła.
Sin uśmiechnął się kątem ust, jednak szybko przestał się uśmiechać, zdał sobie sprawę z tego, jak to mogło wyglądać.
    Rodzice dziewczynki jeszcze wiele godzin spędzili przy niej, jednak pod wieczór mężczyzna kazał kobiecie iść do domu. Powiedział, że choć jedno z nich musi się wyspać. Kobieta, choć niechętnie, posłuchała męża. Teraz w pokoju zostały tylko cztery osoby: Sin, zrozpaczony ojciec, oraz dwa warzywka. To był moment, na który Sin czekał przez ponad cztery godziny. Doskoczył do nic niespodziewającego się mężczyzny i jednym celnym uderzeniem w kark pozbawił go przytomności. Przyglądał się młodej kobiecie, ponoć spadła z konia i straciła przytomność, od tego czasu jest w śpiączce. Dziewczyna była bardzo młoda, nie miała więcej niż dwadzieścia dwa lata. Brązowe włosy sięgały jej do piersi, tak, do pięknych, jędrnych piersi, które wyglądały jakby wzywały go do siebie, by uwolnił je spod materiału, który je zakrywa. Musiał użyć całej swojej siły woli, by oderwać od nich wzrok, teraz przyglądał się jej twarzy, miała piękną cerę bez cienia skaz, nie był to efekt makijażu, ona była naturalnie piękna. Bardzo zdziwił się, gdy poczuł, że ta kobieta obudziła w nim coś, co umarło dawno temu. Musiał się z tego otrząsnąć, przecież nie to było jego celem. Chociaż nie posiadał takich umiejętności jak Faust, uznał, że i tak warto spróbować. Energia wielu dusz krążyła w jego ciele, nie stanie mu się krzywda, gdy pozbędzie się małej części tej mocy. A według niego, swoim zachowaniem mężczyzna zasłużył na to, by jego dziecko przeżyło. Położył palec wskazujący i środkowy na piersiach kobiety, skupił całą energię w dłoni, po czym przekazał jej część swej życiodajnej mocy. Upadł na kolana, to było bardziej męczące niż myślał.
    Gdy wstał z podłogi, zauważył, że oddech dziewczyny stał się bardziej stały, oddychała w równych odstępach czasu, a jej serce zaczęło pracować pełną parą.
   – Teraz wszystko zależy od twojej woli życia, nie zmarnuj tej szansy. – Powiedział Sin, po czym posadził jej ojca na krześle i ułożył go tak, by wyglądało na to, że zasnął oparty rękoma o łóżko.
    Sin po cichu wyszedł z pokoju, zawołał znajomego lekarza, uścisnął mu dłoń, przekazując mu w ten sposób plik banknotów i powiedział – To za tamtą dziewczynę – wskazał dłonią na pokój, z którego wyszedł. – Starczy na miesiąc, może dwa. Reszta jest dla ciebie.
Lekarz skinął głową na znak, że rozumie.
   – A to – przekazał mu drugi plik banknotów. – Za wynajęcie karetki i przetransportowanie mojego syna do domu.
 
    Dawid powoli budził się z długiego snu, światło zachodzącego słońca wpadające przez okno, raziło jego oczy. Wstał powoli z łóżka, nie pamiętał jak się w nim znalazł. Teraz jak zaczął intensywnie myśleć, zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu normalnie się wysypia, koszmary przestały go nawiedzać. Wstał powoli z łóżka, ze zdziwieniem odkrył, że nic go nie boli. Założył kapcie, poszedł do kuchni, zajrzał do lodówki i zobaczył w niej tylko zamrożone produkty do odgrzania, niestety żaden z nich nie potrafił gotować. Nie zastanawiając się długo, wyjął pizze i włożył ją do mikrofalówki. Przez dziesięć minut stał w miejscu, wpatrując się w obracający talerz ziewając co chwilę. Nagle usłyszał znajomy dźwięk, na który zaburczało mu w brzuchu, to był odgłos mikrofalówki, która wykonała swoje zadanie. Wyjął pizze, położył ją na zimny talerz i poszedł wolnym krokiem do pokoju konferencyjnego. Rozsiadł się wygodnie na jednym z czterech foteli. Dlaczego są cztery? - Pomyślał.
Włączył telewizję, akurat leciały wiadomości. Znowu ten Smoleńsk. Co tym razem? Zamach Putina? A może obcy?! Wpadł w lekki szok, gdy zobaczył datę. Przespał ponad trzy dni! Dojadł szybko to co mu zostało, wyłączył telewizor i wybiegł z pokoju szukając Sin'a, nie mógł sobie darować, że ominęły go trzy dni treningu. Przez piętnaście minut biegał po całej rezydencji, aż w końcu zdał sobie sprawę z tego, że jest w niej całkowicie sam. Nie zastanawiając się długo poszedł do swojego pokoju, ubrał się w czyste ciuchy, włożył słuchawki w uszy, i wyszedł z domu pochodzić po mieście. Chociaż już tego nie potrzebował, to jednak dalej lubił to robić.
    Dawid szedł powoli chodnikiem, nie śpieszyło mu się. Ruszył w kierunku miejscowych slumsów. Po drodze widział młodzież korzystającą z życia. Banda nastoletnich gówniarzy piła wódkę z butelki. Taki jest ten świat – pomyślał. - Młodzi ludzie z braku jakichkolwiek rozrywek, piją alkohol, palą papierosy i pieprzą się jak króliki. Zachowują się tak jakby życie nie miało sensu, a może to jedyne życie jakie znają? Może wzorują się na dorosłych, którzy stracili sens życia, i topią smutki w alkoholu? - Dawid zastanawiał się chwile po czym ruszył przed siebie. Cały czas myślał o tych dzieciach które ledwo mogły ustać na nogach, ale ich nie oceniał, sam przecież jeszcze nie tak dawno temu stracił sens życia.
Ile to już minęło? Chyba pół roku, dalej za nią tęsknię, ale ból powoli zanika.
Mijając grupkę pijaków, którzy grzali się przy ognisku w beczce, zastanawiał się jak można zmienić ten świat. Jak zrobić tak, by każdemu było dobrze? Może potrzebują motywacji? Może wystarczą im pieniądze? A może wystarczy świadomość tego, że jest ktoś kto chce im pomóc. Bóg jest właśnie takim kimś, lecz nie każdy w niego wierzy, może gdyby mieli jakiś namacalny dowód na istnienie siły wyższej, wtedy by lepiej im się żyło?
    Jego przemyślenia nagle przerwał krzyk, tak głośny, że usłyszał go mimo głośnej muzyki płynącej z jego słuchawek.
    Pobiegł w tym kierunku i zobaczył chłopaka trzymającego coś w dłoniach uciekającego przed czterema innymi chłopcami. Na oko mieli po piętnaście lat. Dawid biegł za nimi, ale nie miał zamiaru się wtrącać, chciał zobaczyć co się będzie działo. Pobiegł za nimi w stronę parku. Nagle chłopiec trzymający w dłoniach coś co przypominało kota, przewrócił się o wystający korzeń drzewa. Zwierzak podrapał go po twarzy i uciekł. Chłopiec próbował wstać, ale dostał kopniak w żebra. Dawid chwilę się przyglądał jak czterech młodych ludzi katuje biednego chłopca. Nagle poczuł ból na prawej piersi. Pentagram wycięty przez Fausta na jego ciele zaczął reagować na wzbierający się w nim gniew.
    Nie wyciągając słuchawek z uszu, pobiegł w kierunku niedoszłych morderców, akurat zaczęła się jego ulubiona piosenka "Kataklysm – Temptations Nest"
Dawid niczym błysk flesza aparatu pojawił się między bandytami a pobitym chłopcem.
    \Born into life with a feeling of hate.
Pierwszego z nich uderzył w twarz otwartą dłonią, chciał go pozbawić przytomności, jednak nie znał swojej siły, uderzenie było tak silne, że czaszka chłopaka pękła a jej odłamki powbijały się w mózg powodując jego natychmiastową śmierć. Przeraził się gdy to zobaczył, teraz już nie miał wyboru, musiał pozbyć się świadków.
   \ I tried to change but it turned into fate.
Drugiego i trzeciego złapał obiema rękoma i rzucił nimi w drzewa stojące nieopodal. Pierwszy z nich owinął się wokół drzewa niczym bicz, łamiąc przy tym wszystkie kości.
   \ Fatal blow to society's face.
Drugi trafił w wystającą gałąź, na którą został nabity niczym szaszłyk. Ostatni z niedoszłych morderców zaczął uciekać w panice i wzywać pomocy. Dawid roześmiał się na głos. Postanowił wykorzystać umiejętność, o której nawet Sin nie miał pojęcia. Skierował otwartą dłoń w stronę uciekającego chłopaka, skupił się i wystrzelił z niej, małą ognistą kulę.
   \ Torment I will create!
Ognista kula w zetknięciu z plecami chłopaka wybuchła. Dawidowi na ten widok aż zaparło dech w piersiach. Uciekinier wybuchł niczym fajerwerk na sylwestra obryzgując krwią i wnętrznościami wszystko wokół.
     Dawid podszedł do poturbowanego chłopca, sprawdził jego puls, mógł się spóźnić, jednak z ulgą stwierdził, że chłopiec żyje. Podniósł go delikatnie, zarzucił go sobie na ramię jak worek kartofli i zaniósł go w bezpiecznie miejsce. Gdyby policja znalazła go pobliżu czterech rozszarpanych zwłok, mógłby mieć spory problem.

 
    Młody poturbowany chłopiec powoli otwierał oczy. Przestraszył się i zaczął się wyrywać.
   – Nie szarp się! – Powiedział nieznany mu mężczyzna.
   – Puść mnie! Ja nic nie zrobiłem!
Dawid nie miał ochoty bawić się w niańkę i uspokajać dzieciaka, zrobił to o co został poproszony. Przy zderzeniu z ziemią, chłopak wydał z siebie cichy jęk.
   – Został ci jeszcze dwa życzenia – powiedział z przekąsem Dawid.
Chłopak widocznie nie zrozumiał o co mu chodzi, patrzył tylko na niego zamglonym wzrokiem.
   – Co się stało? Kim jesteś? – Powiedział chłopiec powoli orientując się w sytuacji.
   – Uratowałem cię przed pewną śmiercią z rąk nastoletnich morderców, możesz nazywać mnie swoim zbawicielem. Zbawiciel? Dobre! Muszę to zapamiętać.
   – Ah... Już pamiętam. Yyy... Dziękuję?
   – Nie ma za co – odpowiedział Dawid śmiejąc się na głos. – Albo wiesz co? W zamian za uratowanie ci życia, odpowiesz mi na jedno pytanie. Dobra?
   – Dobrze – zgodził się chłopiec.
   – Dlaczego ryzykowałeś życie dla zwykłego sierściucha? – Zapytał całkiem poważnie Dawid.
   – Dlaczego chcesz to wiedzieć? - To pytanie bardzo zdziwiło chłopaka.
   – Bo... Muszę to wiedzieć!
   – Jeżeli tak stawiasz sprawę, to nie wypada odmówić – na ustach chłopca pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. Nie było go stać na nic lepszego, jego opuchnięta twarz bardzo bolała. – A więc zacznę od samego początku. Dzisiaj popołudniu poszedłem wyrzucić śmieci, bo mama mnie o to poprosiła. Jak każdego dnia, wziąłem ze sobą troszkę jedzenia dla bezpańskich kotów, specjalnie zacząłem roznosić gazety, by mieć pieniądze na karmę. Jeden z nich bardzo się do mnie przywiązał. Nazwałem go Mruczek, wiem, wiem, niezbyt wymyślne imię, ale to do niego pasowało, dlatego, że każdego dnia podbiegał do mnie, ocierał się o moje nogi i mruczał.
   Dzisiejszego dnia jednak nie przyszedł. Bardzo mnie to zaniepokoiło więc zacząłem go szukać, po około dziesięciu minutach dostrzegłem grupkę chłopaków mniej więcej w moim wieku, gonili oni coś małego, przyjrzałem się dokładnie i okazało się, że to był Mruczek!
Zagonili biedaka w róg budynku, nie miał już gdzie uciekać. Gdy jeden z nich rzucił w niego kamieniem, na szczęście nie trafiając, nie zastanawiałem się długo, podbiegłem do Mruczka, wziąłem go na ręce i zacząłem uciekać ile sił w nogach. Myślałem, że znudzą się gonieniem mnie i dadzą nam spokój, myliłem się...
    Gdy dobiegłem do parku, oni wciąż byli za mną, jeden z nich krzyknął coś, obróciłem się by zobaczyć czy mnie doganiają i wtedy właśnie potknąłem się o korzeń... Resztę już znasz.
   – Fajna historyjka, jednak wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Chociaż odpowiedź wydawała się oczywista, Dawid liczył na coś więcej. – Dlaczego ryzykowałeś dla niego życie?
   – Ja... Powiesz, że jestem głupi, za młody na taki światopogląd. Powiesz, że nie powinienem bawić się w dorosłego. – Mówiąc te słowa, chłopiec przyglądał się swoim butom, widocznie coś go w nich zainteresowało.
Dawid poczuł się dziwnie, w tym chłopaku zobaczył samego siebie, sprzed wielu lat. To zabawne jak historia lubi się powtarzać- pomyślał.
   – Sprawdź mnie. – Odpowiedział po chwili.
Chłopak spojrzał na Dawida i dostrzegł w nim coś, czego nigdy nie widział u żadnego dorosłego, on naprawdę był gotowy wysłuchać jego słów, lecz nie w sposób w jaki robili to inni dorośli, NAPRAWDĘ chciał go wysłuchać! Nie mógł, nie miał prawa mu tego odmówić.
   – W telewizji wiele się słyszy o zmienianiu świata – zaczął chłopiec. – Ocal wieloryby, zmień samochód na taki, który mniej pali, daj pieniądze Grecji bo własne się im już skończyły. Szanuj zieleń, segreguj odpady a nawet sprzątaj po swoim psie. Czy takich zmian potrzebujemy? A głodujące dzieci? A wyzysk wielu, przez niewielu? Dlaczego o tym się nie mówi? – Przerwał na chwilkę, by zobaczyć czy Dawid go słucha.
Dawid uznał, że musi coś odpowiedzieć, jedyne co przyszło mu do głowy to: Mów dalej.
   – Próbują nam wmówić, że mamy zmieniać świat bo tak będzie dla nas lepiej, ale ja sądzę, że taka potrzeba powinna wynikać z pragnienia serca. Zresztą czy człowiek, który kupił samochód na prąd zamiast na benzynę tak samo zmienia świat jak człowiek, który poświęcił całe życie opiekując się chorymi dziećmi? Właśnie nie, tak samo z ludźmi religijnymi, oni naprawdę myślą, że modlitwami zmieniają świat na lepszy! Rozumiesz to? Eh wybacz... zboczyłem z tematu.
   – Nic się nie stało, mów dalej.
   – Nie wiem która droga jest właściwa, dlatego sam na swój własny sposób staram się każdego dnia zrobić coś dla świata i stworzeń na nim żyjących. Na przykład ratując dzisiaj tego kotka, zmieniłem jego świat. On miał już nie żyć, wszystko dla niego się skończyło. A jednak żyje i ma się dobrze. Co z tego, że podrapał mi całą twarz? On nie wiedział, że mu pomagam, to nie była jego wina, że starał się ocalić życie. Ratując komuś życie, lub zmieniając jego świat, nie spodziewaj się podziękowań. Jedyne czego możesz się spodziewać to gniew tej osoby, która nie zdaje sobie sprawy z tego co dla niej robisz. Dla niej jesteś zagrożeniem które trzeba wyeliminować, bo nie każdy lubi zmiany.
Dawid przyglądał mu się z zaciekawieniem, ten chłopiec stał się dla niego jednym z niewielu ludzi, których naprawdę podziwiał.
   – Jest jeszcze jeden powód, dla którego postanowiłem zaryzykować dla tego zwierzęcia – powiedział po chwili zastanowienia – W każdym z nas jest potwór, który tylko czeka żeby przejąć nad nami kontrole. Ale to my decydujemy o tym czy mu na to pozwolimy. To właśnie odróżnia złych od dobrych. Nie żaden Bóg czy religia. My sami decydujemy o swoim życiu. Gdybym nie próbował uratować tego zwierzaka, pozwoliłbym żeby potwór we mnie przejął nade mną kontrolę. Więc jak widzisz nie zrobiłem tego dla kota, tylko dla siebie. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie z jakich pobudek czynimy dobro? Jeżeli przy tym nie krzywdzimy nikogo, to nie ma najmniejszego znaczenia.
   – Teraz proszę, śmiej się – chłopak spojrzał na Dawida i czekał, aż ten parsknie śmiechem, lub nazwie go głupim dzieciakiem.
Dawid cały czas mu się przyglądał, w końcu zadał mu ostatnie pytanie – Jak się nazywasz?
Chłopak był bardzo zdziwiony reakcją tego mężczyzny, dlatego chwilę mu zajęło zanim odpowiedział – Nazywam się Krzysztof Has.
   – A więc Krzysztofie... – zaczął Dawid – Dziękuję. – Nie powiedział już nic więcej, słowa tego dzieciaka zawładnęły jego umysłem, nie potrafił myśleć o niczym innym, nawet nie był w stanie rozmawiać. Odwrócił się plecami do Krzysztofa i poszedł w stronę domu, zostawiając chłopaka w małym szoku.


    Po powrocie do domu, Dawid nie mógł zasnąć. Leżał na łóżku z rękoma skrzyżowanymi pod głową i wzrokiem skierowanym w biały sufit. Zastanawiał się, gdzie podziewają się jego kompani. Zdał sobie sprawę, że dawno już nie był sam. Starał się przemyśleć dokładnie słowa Krzysztofa „ Ratując komuś życie, lub zmieniając jego świat, nie spodziewaj się podziękowań. Jedyne czego możesz się spodziewać to gniew tego człowieka”. Czy to oznacza, że staniemy się wrogiem ludzi pomimo tego, że chcemy ich ocalić? Co jeżeli nie dam rady nic dla nich zrobić ze świadomością tego, że oni mnie nienawidzą? – Jednak to nie te myśli były najgorsze. Przypomniał sobie ostatni dzień jaki spędził z Natalią, jak pozwolił by obcy ludzie zrobili jej krzywdę, lecz było coś, głęboko uśpione w jego podświadomości, co nie dawało mu spokoju. Miał wrażenie, że stało się wtedy coś ważnego, coś o czym nie pamięta. Wstał powoli z łóżka i podszedł do okna, by tak jak za dawnych czasów przyjrzeć się miastu skąpanym w ciemnościach. Zobaczył, że pod dom podjechała karetka. Na fotelu pasażera dostrzegł znajomą twarz, była to twarz Sin'a. Poczuł jak jego serce zabiło mocniej, nie spodziewał się, że może tak za nim tęsknić. Nie zastanawiając się długo, wybiegł przed dom w samych bokserkach, ku jego zaskoczeniu, nie było mu wcale zimno.
    Sin wyszedł z samochodu i razem z kierowcą karetki poszli na tył auta. Gdy tylko Sin zobaczył Dawida, gestem dłoni kazał mu do siebie podejść. Kierowca karetki ignorował nowo przybyłego gościa, otworzył tylne drzwi i wyciągnął z samochodu wózek z jakimś człowiekiem. Do wózka przymocowane były medyczne urządzenia, Dawid nie wiedział jak one się nazywają, rozpoznał tylko jedno, które robiło : pik, pik, pik, i jedno dłuższe „pik” gdy pacjent umierał.
   – To wszystko panie James.
   – Jeszcze jedna sprawa. Informuj mnie o stanie zdrowia tej dziewczyny. Dbaj o nią i jej rodzinę, a jeżeli ona z tego wyjdzie, dostaniesz mały bonus. – Powiedział Sin.
Lekarz kiwnął głową, uśmiechnął się, po czym wsiadł do karetki i odjechał. Dawid przyglądał się człowiekowi lezącemu na wózku, jego twarz wyglądała jak z jakiegoś horroru.
   – Kto to jest, panie James? – Zapytał Dawid akcentując dwa ostatnie słowa.
   – To jest Hubert, nie przejmuj się nim i proszę nie mów do mnie James, to tylko jedno z wielu fałszywych imion, którymi się posługuje, nie sądzisz chyba, że rejestrując się w szpitali kazał bym im mówić na siebie Sin?
   – Dobra, nie czepiaj się. Co chcesz z nim zrobić?
   – On jest jednym z wielu elementów potrzebnych do „ostatniej fazy”. – Sin spojrzał na ubiór Dawida – chodźmy do domu, pewnie jest Ci zimno.
    Tej nocy Dawid spał snem sprawiedliwego, świadomość tego, że nie jest sam dawała mu poczucie bezpieczeństwa.
    Następnego ranka obudził go Sin. Dawid zaspanym głosem zapytał się o co chodzi, Sin odpowiedział, że Dawid musi się przygotować, dzisiaj będzie ważny dzień.
Dawid niechętnie wstał z łóżka, umył zęby, ubrał się w luźne ciuchy i poszedł do kuchni. Zobaczył, że Sin coś gotuje, pomyślał, że może w końcu zje normalny obiad, jakiś kotlecik z ziemniaczkami czy coś. Jednak gdy dostrzegł, że to będą zwykłe frytki stracił apetyt.
   – Co się z tobą działo ? I gdzie jest Faust? – Zapytał Dawid.
   – Musiałem załatwić parę spraw, a Faust jest w swoim pokoju. Wrócił z długiej wycieczki i od razu poszedł spać. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać, jakbym zrobił mu jakąś krzywdę. – Sin postawił przed Dawidem, który siedział przy małym stoliku, talerz frytek.
   – Nie jestem głodny.
   – Zjedz, będziesz potrzebował energii.
   – A więc dzisiaj jest „Ten” dzień?
   – Tak... – Sin odpowiedział po chwili.
Dawid chciał powiedzieć mu o swoich wątpliwościach, jednak nie chciał, by Sin pomyślał, że jest słaby. Zjedli posiłek w całkowitej ciszy. Do kuchni wtoczył się Faust, a minę miał taką, jakby był obrażony na cały świat.
   – Idziemy – powiedział.
Widząc, że Sin posłusznie wstał i poszedł za Faustem, Dawid zrobił to samo. Faust zaprowadził ich do korytarza, w którym stał wózek z Hubertem i jedna wielka walizka.
   – Przypatrz się dokładnie, to bardzo fajnie wygląda – powiedział Faust po czym stanął w rozkroku, wyciągnął prawą dłoń przed siebie i zaczął kreślić nią znaki w powietrzu. Niewidzialne literki nagle zaczęły świecić na niebiesko, by chwilę później przybrać pomarańczową barwę.
   – Długo jeszcze? – Zapytał Dawid, jednak pożałował swojego pytania gdy dostrzegł gniew na twarzy Fausta.
   – Jeszcze tylko chwilę – odpowiedział mu Sin. – On teraz tworzy portal do miejsca, w które nie da się dostać w inny sposób, gdyby zrobił chociażby jeden błąd, możemy znaleźć się w jakiejś skale, a to by oznaczało naszą śmierć.
Nagle przed ich oczami pojawił się wielki czerwony portal. Sin jako pierwszy wtoczył do niego wózek i wszedł do portalu.
   – Następny jesteś ty – powiedział Faust.
   – Ale dlaczego ja?
   – Bo w momencie, w którym ja przez niego przejdę, portal się zamknie.
    Dawid pełen obaw wkroczył do portalu z zamkniętymi oczami, myślał, że będzie nim rzucać we wszystkie strony, tak jak to było na filmach, jednak nic takiego się nie stało. Dawid zrobił tylko jeden krok i usłyszał głośny szum spadającej wody. Chwilkę później za jego plecami pojawił się Faust dźwigający walizkę i swoją brązową torbę, z którą nigdy się nie rozstawał.
   – Gdzie jesteśmy? – Zapytał Dawid.
   – Jesteśmy w jaskini pod wodospadem Niagara. – Odpowiedział mu Sin.
Jaskinia była dosyć duża, na jej środku znajdował się kamienny podest a ściany były ozdobione jakimiś literami, Dawid nie dostrzegł żadnego wyjścia z jaskini.
    Faust wyjął z torby małą kartkę i zaczął wymieniać: korzeń chrzanu, sok pustynnego kaktusa, kwiat dusz z Kongo, tego nie mam, ale można to zastąpić LSD. Sin, masz to LSD , o które cię prosiłem? Sin podał mu fiolkę z płynem, która załatwił od znajomego lekarza.
    – Dobra, Dawidzie, słuchaj mnie uważnie. – powiedział Faust wlewając płyn do moździerza, w którym znajdowały się pozostałe składniki. – Musimy cię zabić, nie rób takiej zdziwionej miny, Dobrze usłyszałeś, zatrzymamy akcję twojego serca, nie ma innego wyjścia. Strażnik jest potężną istotą, można go zniszczyć tylko podczas śmierci klinicznej żywiciela. – Faust podniósł głowę, ciągle mieszając składniki, zaczął wsłuchiwać się w szum spadającej wody. – Wielki zbiornik wodny znacznie ograniczy wpływ Strażnika na twój umysł, ale strzeż się, to że będzie słaby, nie oznacza, że stanie się mniej niebezpieczny. – Dawid skinął głową na znak, że zrozumiał. – Jeszcze jedno – kontynuował Faust. – Przez ostatnie tygodnie byliśmy przy tobie, pomagaliśmy ci jak tylko mogliśmy, lecz teraz... Będziesz zdany tylko na siebie, nie możemy ci pomóc. – Spojrzał do wnętrza moździerza i zwrócił się do Sin'a – Zaczynaj.
    Sin podszedł do wózka z Hubertem i położył dłoń na jego piersi. Nagle pomiędzy jego palcami zaczął krążyć mały obłoczek szarego dymu. Dawid przyglądał się temu z zachwytem, jednak był bardzo, ale to bardzo zdenerwowany.
    Sin powoli odsunął dłoń od ciała Huberta, kardiomonitor wydał z siebie ostatnie długie piknięcie, Młody umarł. Sin trzymał w dłoni obłok dymu, który kręcił się niczym mała planeta. Sin wciąż trzymając duszę młodego w dłoni, podszedł do torby Fausta, wyciągnął z niej nóż i odciął kawałek materiału, z którego zrobiona była jego zbroja. Brakujący fragment zrósł się, niczym zraniona skóra.
   – A to mały podarunek ode mnie.
Przyłożył odcięty fragment do duszy, a ona go pochłonęła zmieniając swoją barwę z stalowo szarej na czarną.
    Faust skończył przygotowywać miksturę, przelał zawartość moździerza do kubka, podszedł do Dawida i powiedział – Masz, wypij to, tylko nie waż się tego zwymiotować.
Dawid z wielkim oporem wypił jednym haustem zawartość kubka, o mało nie wymiotując. Zakręciło mu się w głowie i upadł na ziemię.
    Faust podszedł do Dawida z nożem w ręku i kazał mu się nie ruszać. Wbił ostry jak brzytwa nóż w jego klatkę piersiową odsłaniając serce. Dawid zawył z bólu. Sin podszedł do Dawida bardzo wolno, jakby dusza, którą trzymał w dłoni miała odlecieć i wsadził przeklętą duszę prosto w jego serce.
    Dawid leżał na wznak, nie mógł złapać tchu. Z rany w jego klatce piersiowej zaczęły wydobywać się wstęgi czarnego materiału, które oplotły jego całe ciało. Wyglądał jak kokon, z którego niedługo wykluje się piękny motyl. Kokon z Dawidem w środku, uniósł się w powietrze i zawisł metr nad ziemią. 
   – Teraz wszystko zależy od niego – powiedział Faust, na co Sin tylko kiwnął głową
   
 
    Dźwięk wodospadu ucichł, Dawid otworzył oczy, lecz zobaczył tylko ciemność.
    – Witaj, Dawidzie. – Usłyszał swój własny głos wydobywający się z ciemności, lecz to nie były jego słowa. Nic nie odpowiedział.
    – Nie chcesz ze mną rozmawiać? Twoi przyjaciele tak bardzo postarali się by doszło do naszego spotkania, a ty milczysz. Ah, może to przez tą ciemność? – Dawid usłyszał pstryknięcie palcami. Nagle zrobiło się jasno, zbyt jasno. Dawid przeraził się na widok istoty, która z nim rozmawiała, to był on sam, a przynajmniej wyglądała tak jak on.
    – Czym ty jesteś? – zapytał Dawid.
    – Jestem tobą, ty jesteś mną, towarzyszyłem ci od dnia twoich narodzin, a ty nawet nie zdawałeś sobie sprawy z mojego istnienia. Jestem Strażnikiem.
    – Więc to ty jesteś istotą, która sprowadziła na mnie tyle nieszczęść! – Powiedział Dawid głosem pełnym nienawiści.
Twarz Strażnika, jego własna twarz, wyraźnie spochmurniała.
    – Czy można winić głodnego za to, że ukradł chleb by zaspokoić swój głód? Czy można winić człowieka, który zabił by samemu przeżyć? Wszystko zależy od tego, po której stronie się znajduję. Ja by przeżyć musiałem to zrobić, nie miałem wyboru.
    – Ja prawie zginąłem przez to co zrobiłeś, ty umarłbyś razem ze mną!.
    – To prawda, lecz była to jedyna śmierć na jaką byłem gotów. Rozumiem, że chcesz się mnie pozbyć, by stać się narzędziem w ich rękach. Czy zastanawiałeś się co tak naprawdę chcesz zrobić? Do czego zostałeś stworzony? – Dawid milczał. – Dobra, zróbmy inaczej, pokaże ci coś co sam zrobiłeś, pokaże ci wspomnienie, które zepchnąłeś na samo dno swojej świadomości. To był jeden z niewielu razy, w których pozwoliłem ci użyć twojej własnej mocy, jednak nie spodziewałem się, że zrobisz coś takiego, ja, który znam Cię lepiej niż ty sam.
     Zapadła ciemność. Dawid pojawił się w znanym mu pomieszczeniu. Jego własny głos był narratorem całego zdarzenia.
    – W momencie gdy zobaczyłem uśmiech na jej twarzy, coś we mnie pękło. Wyrwałem się z żelaznego uścisku, podbiegłem do ściany, chwyciłem za metalową rurkę i zabiłem nią jednego z napastników. Pobiegłem ratować Natalię lecz było ich zbyt wielu, widziałem tylko krew, swoją własną krew, każda część mojego ciała błagała o litość, błagała by ten ból minął. Gdy ostatkiem sił spojrzałem na Natalię, przeraziłem się, wpatrywała się we mnie swymi pięknymi oczyma, lecz nie tak jak wcześniej, jej twarz śmiała się, ona cieszyła się z tego co mi robili. W tym momencie Strażnik postanowił interweniować, dał mi dostęp do mocy ukrytej głęboko we mnie. Nie czułem już fizycznego bólu, czułem tylko nienawiść płynącą z głębi mojego serca. Wstałem, wydałem z siebie gardłowy krzyk, ludzie, którzy stali zdziwieni na mój widok nagle zaczęli płonąć, biegali po pokoju, tarzali się po ziemi starając się jakoś ugasić ogień, lecz nie udało im się. Zginęli w okropny sposób, dokładnie w taki, na jaki zasługiwali.
   – Podszedłem do Natalii która wciąż jęczała z rozkoszy i wziąłem ją na ręce. Dopiero teraz doszła do siebie. Dotknęła mojej twarzy i zapytała z przerażeniem: Czy to ty Dawidzie? Tak to ja – odpowiedziałem patrząc jej prosto w oczy. W jej oczach nie widziałem nic oprócz przyjemności jaką przeżyła z tymi ludźmi. Przyjemności której nie otrzymała ode mnie, chociaż bardzo tego pragnąłem. To nie była już moja Natalia. Dotknąłem dłonią jej piersi, powiedziałem: Kocham Cię! Po czym wyrwałem serce z jej klatki piersiowej. Serce które mnie kochało, serce dla którego byłem gotowy zrobić wszystko, umierało teraz w mojej dłoni. Rzuciłem martwe ciało kobiety którą kochałem na podłogę i zacząłem krzyczeć. Cały dom stanął w płomieniach a ja upadłem na ziemie i straciłem przytomność

 
    Glify wyryte na ścianach jaskini zaczęły błyskać, raz na niebiesko, raz na czerwono. Sin i Faust odsunęli się od kokonu, nie wiedzieli co się może stać. Faust spojrzał na Sin'a i zobaczył w jego dłoniach dwa wielkie miecze. Jeżeli Dawid zawiedzie, jeżeli Strażnik przejmie nad nim kontrole, będziemy musieli go zabić. – Pomyślał.
     Nagle kokon zaczął się kruszyć wydając przy tym dziwny, metaliczny dźwięk. Z pęknięć jakie powstały błyskały czerwone słupy światła, które nadały jaskini bardzo złowieszczy wygląd. Sin z wielkimi obawami przyglądał się widowisku, coraz mocniej zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy.
     Kokon z Dawidem wybuchł zalewając jaskinie oślepiającym białym światłem. Faust w ostatniej sekundzie zdążył zasłonić oczy rękawem swojego płaszcza. Gdy jedynym źródłem światła na powrót stały się świece porozstawiane w jaskini, Faust spojrzał na Sina i zobaczył, że ostrza schowane były w pochwach zawieszonych na krzyż na jego plecach. Spojrzał w miejsce gdzie chwile wcześniej był kokon i dostrzegł w tamtym miejscu czerwonego uskrzydlonego demona, na ten widok jego serce przestało na chwilę bić.
Sin spojrzał na Fausta i gdy dostrzegł strach malujący się na jego twarzy powiedział – uspokój się... To jest Dawid... Nasz Dawid.
     Dawid w niczym nie przypominał starego siebie. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów, teraz miał ponad dwa metry wzrostu. Z jego pleców wyrastały wielkie, czarne, upierzone skrzydła. Jego skóra przybrała czerwonawy kolor, a całe jego ciało, które teraz stało się bardzo umięśnione, pokrywała czarna zbroja z czerwonymi pasami. Z jego kości ogonowej wyrastał długi czerwony ogon.
Nasz mały Dawidek stał się potęgą, której powinien obawiać się sam Bóg – pomyślał Sin.
     Dawid otworzył oczy. Przyglądał się swoim dłoniom. Przepełniało go uczucie potęgi. Czuł , że stał się prawdziwym demonem, którego nikt nie jest w stanie powstrzymać.
Dawid spojrzał na Sin'a i upadł na ziemię z przerażenia. To co zobaczył było koszmarem. Wszystkie dusze, które pochłonął Sin, były doskonale widocznie w jego zielonej zbroi. Te dusze wyły z przerażenia, błagały o litość, prosiły żeby ktoś w końcu przerwał ich mękę.
Wszystkie te dusze gromadził się naokoło jednej wyjątkowo jasnej czerwonej duszy. Widocznie to była prawdziwa dusza Sin'a
    – Cz... czym ty jesteś?! - powiedział Dawid z panicznym strachem w głosie
Sin podbiegł do Fausta i walnął go otwartą dłonią w twarz, tak mocno że ten upadł na ziemię.
    – Co się dzieje? Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Dawid, który dalej był w lekkim szoku, ale powoli przyzwyczajał się do tego co widział i co czuł.
    – Założyłem się z nim – tu Sin wskazał ręką na Fausta leżącego na podłodze – że przerazisz się na mój widok, o "liścia". I jak widzisz ja wygrałem.
Na widok Fausta wstającego z podłogi, burczącego coś pod nosem Dawid roześmiał się.
    – Po pierwszym rytuale Faust powiedział: "Witaj w naszym świecie". Teraz ja ci powiem coś podobnego: Witaj w naszej rodzinie!.
Po tych słowach na twarzy Dawida pojawił się szczery uśmiech. Po raz pierwszy od dłuższego czasu był naprawdę szczęśliwy.

9 komentarzy:

  1. No , ciekawie ;)
    Mogłeś rozwinąć co konkretniej działo się "w świadomości" Dawida , gdy rozmawiał z strażnikiem ale cóż ... Póki co udało Ci się rozbudzić moją ciekawość - a to bardzo dobrze
    Całkiem interesujący również był motyw z światopoglądem tego młodego , który uratował kotka. Tego typu fragmenty , mogą nadać opowieści dość oryginalny charakter więc mam nadzieje na więcej takich i oczywiście czekam na kolejną część ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Mogłeś rozwinąć co konkretniej działo się "w świadomości" Dawida , gdy rozmawiał z strażnikiem ale cóż" To jak i parę innych informacji(jak np czemu rytuał musiał odbyć się w pobliżu wodospadu) zostawiłem sobie na później. Cały czas męczy mnie świadomość tego, że rytuał wydaje się jakiś taki... nijaki. Powinienem to poprawić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Sporo niewyjaśnionych spraw zostawiasz na później , tak samo jak z poprzednich rozdziałów , co często kończy się po prostu zignorowaniem tych spraw bo ważniejsze wątki fabularne toczą się dalej. Pozostaje nadzieja , że nie zrobisz tego błędu
    A co do samego rytuału nie wydaje mi się żeby był ważny - ważniejszy jest jego efekt ale jeśli już chcesz poświęcić mu więcej uwagi to wydaje mi się , że zdobycie odpowiednich składników powinno przynieść bohaterom więcej trudu który powinieneś opisać ponieważ zdobycie tego kwiatu opisałeś , choćby faust nie miał z tym żadnych problemów. Jakieś chęci zrezygnowania z powodu praktycznie niemożliwych do zdobycia składników , rozterki czy warto itp. plus można dopisać troche "efektów" przy wykonaniu , dużo epitetów itd. nadałoby mu "smaku"

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak już napisałem wcześniej, piszę tą powieść o tym co mnie interesuje, fascynuje czy nawet odrzuca(jak chociażby gwałt). Wszystkie ważne informacje czy wyjaśnienia zostawiam sobie na później, dlatego, że jest to dobry sposób na zrobienie tak zwanego "smaka". Takie coś działa na mnie i mam nadzieję, że na was też. Zaufaj mi, wszystko mam ładnie zaplanowane i nie zapomnę o żadnej z tych informacji.
    Wstyd się przyznać(raczej nie powinienem tego robić jako autor paru rozdziałów powieści) ale dopiero dziesięć minut temu dowiedziałem się co to jest epitet... I masz rację, brakuje tego i to bardzo.
    Co do samego rytuału: Kolejny raz masz rację, on nie jest ważny. W tej części głównie chodzi o przemianę duchową i fizyczną Dawida, a te "zbieranie materiałów" dodałem tylko po to, byście wyrobili sobie zdanie o bohaterach. Na pomysł z "Kwiatem dusz" wpadłem całkowicie przypadkowo, myślałem o piątym rozdziale i postanowiłem już w tym wspomnieć o tym czego możecie się spodziewać w przyszłości.
    Napisałeś, że zdobycie tych składników było łatwe. Masz rację ale tylko częściowo. Wy jako czytelnicy nie macie(jeszcze) pojęcia kim jest Faust i jakie są jego prawdziwe uczucia, mogę powiedzieć tylko jedno: to co zrobił nie było dla niego ani łatwe ani przyjemne.
    Postaram się jeszcze popracować nad tym rozdziałem, jednak będą to małe poprawki, nie będę zmieniał nic z fabuły żebyście nie musieli czytać od początku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie szczerze mówiąc ten rozdział był pasjonującą lekturą i nic bym nie zmieniała :) w tym momencie tuż po lekturze tego rozdziału mam taką ochotę dowiedzieć się co będzie dalej, że gdyby to była tradycyjna powieść na pewno zarwałbym noc żeby doczytać ciąg dalszy. Świetna robota, oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jako twórca(przecież teraz jestem Wielkim pisarzem!O!)wiem kiedy moje dzieło nie jest doskonałe(przynajmniej jak na moje możliwości). Nie mam pojęcia co mógłbym poprawić w rozdziale pierwszym, po jego ukończeniu czułem, że jest on moim najlepszym dziełem. Jeżeli chodzi o rozdział drugi, to jest tam parę niedociągnięć, lecz nie na tyle poważnych bym musiał je poprawiać. Z tym rozdziałem jest inaczej, nie opuszcza mnie wrażenie, że "dałem dupy". Nie będę mógł rozpocząć pracy nad "Wrotami piekieł" dopóki nie pozbędę się tego niemiłego uczucia.
    Dobra! zabieram się do pracy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Poprawiłem dwa fragmenty. Pierwszy z nich zaczyna się już po przekroczeniu portalu, a drugi po zdarzeniach ze "świadomości" Dawida. Mam nadzieję, że te mały zmiany przypadną wam do gustu. Teraz mogę spać spokojnie i powoli zabieram się za czwarty rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  8. W gruncie rzeczy większa ilość epitetów i opis pomogły , pozwala łatwiej sobie wyobrazić co się działo i tworzy choćby obraz w głowie ;)
    A co do "eksperymentu muzycznego" pomysł dość odważny , i w sumie dzięki filmom w których często pojawia się scena walki z jakąś muzyką do tego , zrozumiałem o co Ci chodziło i odpowiednio sobie to ułożyłem , z drugiej strony nie słysząc utworu , może powstać zupełnie inna piosenka ... i w sumie w mojej głowie powstała , z czego zorientowałem się jak odtworzyłem sobie utwór. Aczkolwiek w sumie jest to dość dobre zjawisko , bo działa wyobraźnia , a nie podana na tacy scena.
    Czekam na jakieś informacje co do czwartego rozdziału ;)
    Tak w ogóle , rozdziały z przodu masz już napisane ? Masz pomysł i po prostu musisz go odpowiednio przedstawić ? Ciekawi mnie , czy i ewentualnie jak bardzo w przyszłość masz już zaplanowaną fabułę

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo się cieszę, że "eksperyment muzyczny" się spodobał. Oczywiście problem z nieznajomością piosenki jest dosyć poważny, lecz w takiej sytuacji i z takim tekstem raczej nie można sobie wyobrazić, że jest to piosenka o miłości :)

    OdpowiedzUsuń