W
domu Sin'a po schodach na górę, znajdowało się jedno
pomieszczenie, do którego nikt nie miał wstępu, nawet on sam. Był
to pokój Fausta.
Faust
siedział przy wielkim drewnianym biurku, znudzonym wzrokiem
przyglądając się zapisanym kartkom. Jedynym źródłem światła,
były dwie wielkie woskowe świece stojące na podwyższeniu biurka,
które rzucały złowieszczy cień na jego twarz. Od częściowo
nieudanego rytuału minął już tydzień, a on dalej nie mógł
znaleźć informacji o tym co poszło nie tak. Sin'owi bardzo na tym
zależało, nie mógł znieść świadomości tego, że go zawiódł.
Kolejny ślepy zaułek! – wykrzyczał na głos, z wielką furią
rzucając kolejną księgę w kąt pomieszczenia. Faust przygryzł
dolną wargę całkiem nieświadomie, robił tak za każdym razem gdy
o czymś intensywnie myślał. Czyżby Sin nie powiedział mi całej
prawdy? Nie ma innego wytłumaczenia – pomyślał.
Od
tego wszystkiego rozbolała go głowa, postanowił zrobić sobie małą
przerwę.
Podszedł
powoli do drzwi, otworzył je i wyjrzał delikatnie, czy w korytarzu
nie ma kogoś, kto przypadkiem mógłby zajrzeć do jego pokoju. Nie
wiedział skąd pochodzi jego lęk, i nawet się nad tym nie
zastanawiał, jego pokój był jego świątynią i tylko jego.
Zszedł
powoli schodami trzymając się poręczy, miał zawroty głowy, przez
ostatnie trzy dni nie zaznał zbyt wiele snu. Porażka jaką poniósł
nie pozwalała mu zasnąć. Wszedł do „Sali konferencyjnej” jak
ją nazywał Sin, zobaczył, że nikogo w niej nie ma. Pewnie są w
kuchni – pomyślał. Lecz kuchnia też była pusta. Niemożliwe, by
już zaczęli! Przecież im zabroniłem, jego ciało może tego nie
wytrzymać! - Krzyczał w swoich myślach. Pobiegł w kierunku
schodów prowadzących do piwnicy, zakręciło mu się w głowie i
przewrócił się uderzając twarzą w drewnianą podłogę.
Wykrzyczał parę niecenzuralnych słów, a z jego nosa zaczęła
lecieć krew, wytarł się niedbale rękawem po czym ruszył, już
wolniej, w stronę piwnicy.
Piwnica
budynku była niczym schron atomowy, prawie nic nie było w stanie
jej zniszczyć, takie małe zabezpieczenie ze strony Sin'a. Faust
stanął przed włazem, przekręcił metalową korbę i drzwi
otworzyły się ze zgrzytem. Wszedł powoli do środka i zobaczył
Sin'a i Dawida stojących na samym środku pomieszczenia, którzy
przyglądali mu się z zaciekawieniem, na twarzy Dawida dostrzegł
nawet cień troski.
– Co
ci się stało? – Zapytał Dawid zmartwionym głosem.
– O
co ci chodzi? - Zapytał lekko zdziwiony Faust.
– Prawdziwy
żeglarz przepłynie i morze czerwone – odparł Sin śmiejąc się
w głos.
Dopiero
w tym momencie Faust zdał sobie sprawę z tego, że cała jego twarz
jest umazana krwią.
– A...
To nic... przewróciłem się – odparł zawstydzony Faust. – To
nie ma znaczenia – kontynuował. – Ważniejsze jest to, że
zabroniłem wam trenować! Nie wiemy czy jego ciało to wytrzyma, od
zbyt dużego wysiłku może się rozpaść!
– Nic
się nie stało i nie stanie. Spójrz! – Sin rozłożył ręce,
które wcześniej miał skrzyżowane na piersi, wskazując nimi całe
pomieszczenie.
Faust
posłusznie przyjrzał się piwnicy, zauważył, że wszędzie leży
gruz, w wielu miejscach ścian były ogromne dziury, jakby po
zderzeniu z ciężarówką.
– Spójrz
jeszcze na to – powiedział Sin, po czym podniósł kamienny
odłamek wielkości arbuza i rzucił nim bez ostrzeżenia w Dawida.
Dawid bez najmniejszego trudu złapał odłamek otwartą dłonią i
zmiażdżył go jakby faktycznie był arbuzem.
Faust
dostrzegł ogromną zmianę w postawie jak i zachowaniu Dawida, nie
był już człowiekiem zdradzonym przez życie, który chciał by to
wszystko się po prostu skończyło. Stał się czymś co wzbudzało
strach nawet w Fauście, a on nie jedną potworność w życiu
widział. Jednak to nie zmiany fizycznie tak zafascynowały Fausta,
mówi się, że „Oczy są zwierciadłem duszy”, jeżeli to
prawda, to może niepotrzebnie się o niego martwił. Spojrzenie
Dawida zmieniło się, jego na wpół szaleńczy wzrok zmienił się
na spojrzenie podobne do Sin'a, tego wzroku nie można było
podrobić, emanował on ogromną pewnością siebie, skupieniem oraz
wielkim spokojem.
– A
tak w ogóle, to po co tu przyszedłeś? – Zapytał Sin.
– Musimy
poważnie porozmawiać – odparł Faust.
– Jeszcze
jeden raz – wtrącił się Dawid, czym bardzo ucieszył Sin'a.
– Ile?
- Zapytał Sin.
– Trzydzieści
procent – odparł Dawid.
Sin
zdziwił się, Dawid ledwo mógł poradzić sobie z dwudziestoma
procentami jego siły, a chciał jeszcze podnieść poprzeczkę. No
cóż, jeżeli tak bardzo tego pragnie, to to dostanie
Dawid
pobiegł w kierunku Sin'a trzymając gardę, Sin uznał, że
najlepiej będzie szkolić go w walce wręcz, do opanowania
jakiejkolwiek broni białej mieli zbyt mało czasu. Dawid wyprowadził
prawy sierpowy, Sin z łatwością go zablokował, przeprowadził
kontratak trafiając Dawida prosto w twarz. Cios był na tyle
potężny, że Dawid zrobił salto w tył i upadł na brzuch. Sin
pomyślał, że jednak troszkę przesadził, jednak gdy zobaczył, że
jego uczeń podnosi się z ziemi, poczuł dumę, jaką tylko potrafi
czuć ojciec gdy widzi sukcesy swojego dziecka.
– Tfo
jesce nie koniec – wyseplenił Dawid plując krwią.
– Trzydzieści
procent to dla ciebie za dużo – odparł Sin.
Dawid
nic nie odpowiedział, przyglądał się przeciwnikowi, układając w
głowie plan.
Miał
na to czas, Sin spokojnie czekał na jego kolejny ruch. Dawid schylił
się, by podnieść parę betonowych odłamków z podłogi, jego plan
może nie był zbyt zaawansowany, jednak na więcej nie było go
stać. Podbiegł w stronę Sin'a zygzakiem co ułamek sekundy
rzucając w jego stronę kamieniami, które leciały z prędkością
wystrzelonego pocisku. Co prawda już nie takimi rzeczami w niego
rzucano, jednak wolał nie dostać żadnym z nich. By pokazać swoją
wyższość Dawidowi, skutecznie unikał każdego z nich balansując
całym ciałem, nie odrywając stóp od ziemi, nawet nimi nie
poruszył. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie to był cel
Dawida. Rzucił ostatnim kamieniem prosto w lewą stopę
swojego nauczyciela, który teraz był zmuszony odskoczyć w prawą
stronę, nie spuszczał cały czas wzroku z Dawida i wiedział, że
zostanie w tym momencie zaatakowany. Jednak nie zdążył się
obronić. Dawid doskoczył do niego i jednym celnym uderzeniem lewej
ręki, wbił całą pięść w klatkę piersiową Sin'a tak, że nie
mógł on przez chwilę złapać tchu. Dawid podskoczył i
wykorzystując masę swojego ciała, zadał potwornie mocny cios
prosto w głowę Sina, który od siły uderzenia walnął głową w
podłogę, w której powstało małe wgniecenie. Na twarzy Dawida
pojawił się uśmiech, był zbyt pewny siebie i zapłacił za to
ogromną cenę. Sin odbił się dłonią od podłogi robiąc salto w
powietrzu, wylądował twardo na obu stopach i kopnięciem z
półobrotu wysłał Dawida na spotkanie z pobliską ścianą.
– Tfo
jus koniec – powiedział Sin przedrzeźniając Dawida, po czym
podszedł do niego i pomógł mu wstać. – Mam nadzieję, że nie
przesadziłem, jeśli tak, to wybacz.
– Nie,
nic się nie stało, często zdarza mi się zostać potrąconym przez
Tira, już się przyzwyczaiłem do takiego bólu. – Powiedział z
przekąsem Dawid. – A tak na serio – kontynuował swoją
wypowiedź – Nie wiem do czego dokładnie mnie przygotowujesz, mogę
się jedynie domyślać, lecz jestem pewny, że ból fizyczny będzie
najmniejszym z moich zmartwień.
Sin
spojrzał na Dawida i w jego sercu pojawiły się wątpliwości,
chłopak miał rację, niedługo na jego drodze staną koszmary, o
jakich nikomu się nie śniło. Jednak czy chciał czy nie chciał,
nie miał wyboru, bez Dawida nie da rady osiągnąć swego celu.
– Dasz
radę iść? – Zapytał Sin.
– Spokojnie...
Dam ra... – Dawid nie dokończył zdania, zemdlał z wycieńczenia.
Sin
wziął nieprzytomnego chłopaka na ręce i zaniósł go do jego
pokoju. Położył go na łóżku po czym kazał Faustowi sprawdzić
czy wszystko z nim w porządku. Faust chwilę się przyglądał,
sprawdził puls, otworzył jego powieki by zobaczyć źrenice, po
czym odparł – Wszystko w porządku, po prostu następnym razem go
nie przemęczaj.
– Postaram
się – odparł Sin – To o czym chciałeś porozmawiać?
Faust
spojrzał kontem oka na Dawida i powiedział – Nie tutaj.
Pokój
Dawida znajdował się na pierwszym piętrze niedaleko sali
konferencyjnej, jednak Dawid pogrążony był w głębokim śnie, nie
usłyszał nic z ich rozmowy i może tak było dla niego lepiej...
W
sali konferencyjnej znajdował się okrągły stół, cztery krzesła
oraz wielki telewizor zawieszony na ścianie. W tym pokoju robili
wszystko: jedli, oglądali telewizję, rozmawiali a nawet grali w
karty.
– Więc
o czym chcesz porozmawiać? – Zapytał Sin siadając na jednym z
krzeseł.
– Nie
będę owijał w bawełnę, wiem, że cię zawiodłem z tym rytuałem,
jednak doszedłem do wniosku, że to nie była całkowicie moja wina,
coś z tym chłopakiem jest nie tak. – Faust zastanawiał się
chwilę, po czym powiedział – Rytuał nie powiódł się, bo w
umyśle Dawida jest jakaś blokada. Na początku myślałem,
że jest to coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Słyszałem całą
jego opowieść
i zdawało mi się, że w momencie, w którym poznał Natalię,
postanowił zepchnąć cała nienawiść w głąb swego umysłu.
Jednak po przestudiowaniu paru ksiąg znalazłem wzmiankę o
"Strażniku". Zagłębiłem się w ten temat, oraz
przebadałem umysł Dawida w nocy jak spał. "Przebadałem"
to za dużo powiedziane... W chwili gdy próbowałem zajrzeć do jego
umysłu, coś wypełnione nienawiścią i żądzą mordu chciało
pożreć moją świadomość. Rozumiesz Sin?! Ktoś już przy nim
majstrował, ktoś, kogo umiejętności znacznie przekraczają moje
własne i ta osoba postarała się by moc Dawida nigdy się nie
przebudziła. Powiedziałeś mi, że to jest istota magiczna, bałem
się zadać to pytanie, bo znając ciebie to wszystkiego można się
spodziewać, lecz muszę je zadać by ostatnia faza nie zakończyła
się tak jak poprzednia. Sin... Czym jest ten chłopak? Istota
magiczna jakiego gatunku?
Sin
zwlekał z odpowiedzią, lecz nie miał wyboru, by wszystko poszło
zgodnie z planem, Faust musiał wiedzieć.
–
On... On jest Nefilimem.
Synem anioła i ludzkiej kobiety...
Faust
otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, chwilę zbierał w sobie myśli
po czym wstał z krzesła i powiedział –
Sin... W co ty grasz? Za mało ci problemów z apostołami? Chcesz
jeszcze sprowadzić na siebie gniew jakiegoś anioła?!
–
Jego ojcem nie jest
„jakiś anioł” lecz jeden z najpotężniejszych, ale to nie ma
najmniejszego znaczenia. Gdyby tatuś się nim interesował, to nie
pozwoliłby na to, co go spotkało. Dobra... nie mówmy o tym więcej.
Opowiedz mi o twoim planie.
–
Jak to nie mówmy o tym?!
To w co ty się bawisz nie dotyczy tylko ciebie! Jeżeli on dowie się
co chcemy zrobić z jego synem, to zniszczy nie tylko ciebie, ja i
Dawid podzielimy twój los, nawet ty nie jesteś w stanie zranić
anioła!
– Ja,
nie... Ale Dawid... to zupełnie inna historia – mówiąc te
słowa, na jego twarzy pojawił się demoniczny uśmiech, wszystko
szło zgodnie z jego planem.
Dzień później. Dżungla w Kongo.
Faust
podążał za przewodnikiem w głąb puszczy, przedzierając się
przez gęste zarośla mruczał pod nosem –
komary gryzą, błoto dostało mi się nawet do gaci... –
powiedział poprawiając spodnie w kroku. – Nefilima mu się,
kurwa, zachciało..
– Coś
pan mówił? – zapytał przewodnik.
– Daleko
jeszcze?
–
To zależy od tego co
dokładnie pan szuka.
– Mówiłem
już... Kwiat o niebieskich liściach, rosnący na południowym
zboczu góry, której wierzchołek skierowany jest na zachód.
–
Na co panu potrzebny ten
kwiat?
–
Wybacz ale to moja
sprawa, i proszę, nie mów do mnie Pan, jesteś co najmniej dwa razy
starszy ode mnie. Nazywam się Olamide Xulu, mów mi po imieniu.
Przewodnik
zatrzymał się, Faust dostrzegł przerażenie w jego oczach.
–
Powiedziałeś Xulu?
– … Tak
– odparł po chwili Faust – czy coś jest nie tak?
Przewodnik zachwiał się,
nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze usłyszy to nazwisko.
Faust
szybko podbiegł do niego i wziął go pod ramię.
–
Wszystko w porządku? –
Zapytał Faust zatroskanym głosem. Troska w jego głosie nie była
udawana, jednak ten człowiek był dla niego tylko narzędziem. A jak
wiadomo, narzędzia są przydatne tylko do czasu. Jeżeli się
popsują, to się je wymienia, jednak na środku nieznanej mu dżungli
nie miał takiej możliwości.
–
Wszystko w porządku, po
prostu wróciły do mnie wspomnienia z przed wielu, wielu lat. –
odpowiedział przewodnik.
Faust zauważył małą
polanę między drzewami, uznał, że to jest idealne miejsce na
postój. Zaprowadził przewodnika o imieniu Ekene na polanę i pomógł
mu usiąść na zwalonym pniu. Przewodnik podziękował za pomoc,
usiadł i pogrążył się w myślach.
Olamide nie zaprzątał
sobie nim głowy, rozłożył mały namiot, usiadł przed nim i
wyciągnął starą księgę obitą czarną skórą z brązowej
skórzanej torby. Obchodził się z nią bardzo delikatnie, to jedna
z niewielu pamiątek po jego rodzicach i jedyna taka księga na
świecie. Księga ta była przekazywana w rodzinie Xulu od wielu
pokoleń. Zawierała ona zapiski oraz spostrzeżenia wielu mistrzów
czarnej magii, co ważniejsze, zawierała informacje o tym jak pozbyć
się, a w najgorszym wypadku, uśpić Strażnika. Chociaż Faust
czytał tą informację już wiele razy, postanowił przeczytać ją
jeszcze raz, dla pewności.
Zapiski
Dr. Josefa Xulu – był on pradziadkiem ojca Olamide.
"
Strażnik to istota natury magicznej, jest czymś w rodzaju chowańca.
Potrzeba ogromnej siły by stworzyć jednego z nich, a zniszczenie go
jest prawie niemożliwe. Jedyne znane przypadki stworzenia Strażnika
pochodzą z rodziny Xulu. Nasza moc przekazywana jest z pokolenia na
pokolenie. Paru z naszych przodków chciało innego życia dla swoich
potomków, dlatego używając Strażnika skutecznie blokowali ich
moce. Niestety, z zapisków wynika, że Strażnik jest pasożytem,
żywi się negatywnymi uczuciami swego nosiciela, lecz to nie jest
najgorsze. Jeżeli Strażnik będzie głodny, a jego naczynie nie
będzie w stanie wygenerować złych emocji, jak gniew, strach,
nienawiść czy nawet brak wiary w siebie, On jako istota magiczna,
stworzy sytuację, która doprowadzi do powstania takich emocji"
Dalsze
zapiski dotyczyły pozbycia się Strażnika. Rytuał sam w sobie był
ogromnym przedsięwzięciem, a zdobycie potrzebnych materiałów
graniczyło z cudem, jednak najgorszy był sam Strażnik. Nie wiadomo
kto wpadł na pomysł stworzenia tej istoty, kartka w księdze, która
dotyczyła powstania Strażnika była rozdarta, jedyne co można było
przeczytać, to to, że "Strażnik był, jest i zawsze będzie"
Faust nie wiedział jak to rozumieć.
Powoli zapadał zmierzch.
Faust pozbierał troszkę suchych patyków na ognisko. Miał ze sobą
prowiant, wystarczyło go tylko podgrzać. Zrobił mały okrąg z
kamieni około metra od swojego namiotu, położył patyki, przykrył
je korą i starał się rozpalić ogień zapałkami. Nie szło mu to
najlepiej. Przewodnik, który najwidoczniej doszedł już do siebie,
przyglądał mu się z zaciekawieniem. Olamide rzucił to wszystko,
szepnął pod nosem, że nawet woli zimne i wszedł do namiotu.
–
Chłopcze! – zawołał
Ekene – Chodź pokaże ci jak to się robi.
Faust,
choć niechętnie, wyszedł z namiotu. Kto wie może przyda mi się
to na przyszłość – pomyślał.
–
Zobacz. Najpierw
kładziesz suszoną korę a dopiero potem suche gałęzie, pod spód
najlepiej dać jakiegoś suchego zielska, to cała filozofia.
–
Wybacz, pochodzę z
miasta, takie umiejętności są tam niepotrzebne.
–
Ale ojciec mógł cię
tego nauczyć, na wszelki wypadek, jak to mówią.
– Mój
ojciec... – Faust spuścił wzrok. – Zmarł gdy miałem siedem
lat, nie dane nam było spędzić ze sobą więcej czasu. – Chociaż
Faust miał już teraz trzydzieści lat, sam był ojcem, a człowiek,
który go wychował dał mu poczucie bezpieczeństwa i kochał go jak
własnego syna. To jednak żałował, że nie spędził więcej
czasu z swoim prawdziwym ojcem.
– Wybacz,
Olamide, nie chciałem...
– Nic
się nie stało, przecież nie mogłeś wiedzieć.
–
Mogłem się tego
spodziewać – odpowiedział przewodnik, czym wzbudził wielki
niepokój Fausta.
–
Co to ma znaczyć? -
Zapytał Faust ze zdziwieniem malującym się na jego twarzy.
– Czy
twoja matka była białą kobietą i... czekaj jak to było? Mary?
Tak, Mary – Zapytał przewodnik, grzebiąc niedbale patykiem w
rozpalonym ognisku.
To
pytanie nie tyle zdziwiło co przestraszyło Fausta, do tego stopnia,
że usiadł na ziemi.
– Tak...
Czekaj... Ekene tak się nazywasz prawda? Czy... Czy ty jesteś
przewodnikiem, który trzydzieści jeden lat temu wprowadził w ten
las grupę misjonarzy?!
– Tak...
Do tego dnia żałuję, że to zrobiłem, ale jak pomachali mi przed
twarzą wielką kasą to co miałem robić? Odmówić? Przez ostatnie
trzydzieści lat pracując jako przewodnik nie zarobiłem tyle, ile
mi wtedy zaoferowano.
– Możesz
mi opowiedzieć co się wtedy stało? – Zapytał Faust. Chociaż
matka opowiedziała mu jak poznała jego ojca, to jednak był ciekawy
czy czegoś nie pominęła.
– Powiem
wszystko to, co widziałem na własne oczy, nie będę ci mówił o
plotkach ani o legendach, które potem powstały.
Cały
wieczór spędzili na rozmowach, historia Ekene nie była zbyt długa,
spędził z misjonarzami tylko trzy dni. Jednak z zaciekawieniem
słuchał dalszej części opowiedzianej przez Olamide. W niektórych
momentach opowieści prawie upuścił puszkę z fasolą, którą
mieli na kolacje.
Na
drugi dzień doszli do swojego celu, Faust poczuł mocniejsze bicie
serca gdy dostrzegł na zboczu pięciolistny niebieski kwiat o
czerwonej łodydze. Wyjął z plecaka księgę, którą odziedziczył
po zmarłych rodzicach. Chwilę szukał odpowiedniej strony, aż w
końcu znalazł rysunek z opisem, to był kwiat, którego szukał,
zostało tylko jeszcze jedno.
–
Ekene. Czy możesz zerwać
ten kwiatek?
Przewodnik zdziwił się,
lecz zrobił to o co go poproszono. W momencie, w którym wyrwał
kwiat z ziemi. Faust szybkim ruchem sięgnął do pasa i nim Ekene
zdążył zareagować w jego ciele pojawił się kolejny otwór. Krew
z jego głowy trysnęła czerwoną strugą na niebieski kwiat, który
teraz przybrał fioletową barwę. Faust schował rewolwer za pas,
otworzył książkę i przeczytał na głos „Życie za życie.
Ofiarowuję ci duszę tego, który wyrwał cię z ziemi, przyjmij ją,
pochłoń, stańcie się jednością.” Spojrzał jeszcze raz w
księgę czy przypadkiem czegoś nie pomylił. Wszystko powinno być
w porządku. Wyjął ze skórzanej torby słoiczek i metalowe
szczypce, wolał nie dotykać tej rośliny. Chwycił ją delikatnie
szczypcami, umieścił w słoiku i zakręcił pokrywkę.
Wyjął
z kieszeni zmiętoloną kartkę, odwinął ją delikatnie i
powiedział na głos – zobaczmy co jest następne na liście. –
Przejeżdżał palcem po kartce i mówił – To mam, to też, teraz
to – gdy zobaczył napis na kartce jego twarz spochmurniała. –
Część ciała nieśmiertelnego? Skąd ja to mam wziąć?! –
Zastanawiał się chwilę, co w ogóle oznacza nieśmiertelność,
wiele razy przekonał się, że nie może brać słów z książki
zbyt dosłownie. – Mam to gdzieś... Sin to wymyślił, więc
niech sam sobie szuka nieśmiertelnego, ja wracam do domu. Rozejrzał
się wokół siebie, nie widział niczego oprócz zielonych koron
drzew. Teraz zdał sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia którędy
iść. Mogłem wynająć więcej przewodników... - Pomyślał.
W
jednym ze szpitali w Gdańsku otworzyły się drzwi wejściowe.
Pielęgniarka, która pełniła dyżur na recepcji dostrzegła w nich
znajomego mężczyznę, w którym skrycie się podkochiwała już od
jakiegoś czasu. Mężczyzna ten był ubrany w szary garnitur, widać
było, że nie był tani, włosy miał stosunkowo krótkie, zaczesane
do tyłu przy użyciu małej ilości żelu, i piękne, piwne oczy,
które wyrażały wszystkie emocje świata, zarazem nie wyrażając
nic, to według niej było w nim najpiękniejsze. Mężczyzna
podszedł do niej wolnym krokiem, widział, jak przygląda mu się
maślanym wzrokiem i chociaż całkowicie zdawał sobie sprawę z
tego, że mógłby ją wykorzystać i porzucić, to jednak nie miał
zamiaru tego robić, to nie w jego stylu.
–
Witamy panie James –
powiedziała pielęgniarka Janice a na jej twarzy pojawił się
szczery uśmiech.
– Witaj
Janice – odpowiedział mężczyzna niskim, uwodzicielskim głosem z
lekko wyczuwalnym angielskim akcentem, po czym chwycił ją za dłoń,
przysunął do ust i pocałował. Dostrzegł rumieńce na twarzy
kobiety, co bardzo go ucieszyło, nie stracił jeszcze tego czegoś,
co czyniło go mężczyzną.
– Oto
dokumenty, o które pan prosił – podała mu folder z papierami
zawierającymi wypis ze szpitala. – Jeżeli mogę zapytać –
kontynuowała. – Czy coś się stało, że postanowił pan zabrać
syna do domu? – W jej głosie wyczuł nutkę zaniepokojenia, co
wcale go nie zdziwiło, człowiek, po którego przyszedł, nie był w
stanie żyć bez różnego rodzaju aparatury podłączonej do jego
ciała. Nie był w stanie nawet samodzielnie oddychać.
– Chcę
mieć go blisko siebie – odpowiedział po chwili – Chcę
wykorzystać czasz jaki nam pozostał, a nie mogę całymi dniami
siedzieć w szpitalu.
–
Ale, czy jest pan w
stanie zapewnić mu odpowiednią opiekę w domu?
–
Nie martw się o to,
kochanie. Wszystko już załatwiłem. Ah i jeszcze jedno – dodał
po chwili. – To mały prezent, za to, że okazałaś mi i mojemu
synu tyle ciepła – podał jej grubą kopertę zawierającą
ogromną sumę pieniędzy. Gdy Janice zajrzała do środka, upuściła
kopertę na podłogę ze zdziwienia, podniosła wzrok i powiedziała
– Nie mogę tego przyjąć...– Zdała sobie sprawę, że
przystojny mężczyzna znikł. Nie miała czasu na szukanie go, do
szpitala wpadł niczym huragan, mężczyzna z młodą kobietą na
rękach, musiała się nimi zająć.
James
szedł wolnym krokiem w stronę Oddziału Intensywnej Opieki
Medycznej, uśmiechając się pod nosem. Był zdania, że każdy,
nawet najmniejszy gest, pomoc nic nie znaczącej istocie jest czymś,
co zmienia świat, przynajmniej dla niej, przynajmniej... na jakiś
czas.
OIOM
znajdował się na najniższym piętrze szpitala, zaraz obok
prosektorium, by się tam dostać, musiał zjechać windą, lub zejść
schodami, wybrał schody. Nie wiedząc czemu, bał się wind. Idąc
powoli schodami w dół, przypomniał mu się dzień, w którym
zaatakował bunkier generała. Ten sam dziwnych zapach, dokładnie ta
sama oślepiająca biel. Nie spodobało mu się to ani trochę.
Doszedł
do drzwi, nad którymi widniał napis " Oddział Intensywnej
Opieki Medycznej", nagle drzwi otworzyły się z hukiem, prawie
został potrącany przez wózek z jakimś człowiekiem. Lekarz, który
go prowadził pomimo tego, że bardzo się śpieszył, powitał go
gestem dłoni, w końcu był człowiekiem, któremu naprawdę wiele
zawdzięcza cały szpital. James ukłonił się nisko, z rękoma
skrzyżowanymi za plecami, odczekał chwilkę, po czym wszedł na
OIOM, skierował się wprost do sali, gdzie leżał człowiek,
którego nazwał Hubertem.
Hubert
był pamiątką, którą Sin zabrał po wyjściu z bunkra, był
pewny, że Młody żołnierz jeszcze mu się na coś przyda. Blizna
był w pełni przemienionym demonicznym żołnierzem, lecz młody był
inny, może Olamide popełnił jakiś błąd, może zrobił to
specjalnie. Dusza Młodego nie była całkowicie przemieniona, to
właśnie dzięki temu był wyjątkowy, mogła zostać użyta jako
naczynie, lub nawet źródło energii. Gdy umieszczał go w tym
szpitalu, Młody jakimś cudem odzyskiwał zmysły, widocznie
posiadał jakąś zdolność regeneracji, chociaż pozbawiony był
wzroku, starał się mówić. Musiał mieć ogromną wolę życia,
czym jeszcze bardziej zafascynował Sin'a, jednak gdyby zaczął
mówić o tym co go spotkało i kim naprawdę jest człowiek podający
się za jego ojca, sprawy mogłyby się skomplikować. Sin
niepostrzeżenie położył palce na jego czole, i siła umysłu
zamknął jego świadomość w klatce, od tego momentu Młody był w
śpiączce, z której już nigdy się nie wybudził. To miało
miejsce pół roku temu. Sin odwiedzał go wielokrotnie by zachować
pozory.
Sin
wszedł powoli do ciemnego pokoju, nacisnął włącznik światła by
choć troszkę rozświetlić pomieszczenie, stara halogenowa lampa
błyskała wielokrotnie nim w końcu, z wielkim wysiłkiem,
podzieliła się swoim światłem. Sin usiadł na brudnym metalowym
krześle przy łóżku Huberta. Przyglądał się chwile urządzeniom
monitorującym ciało Młodego. Nieustający dźwięk wydawany przez
kardiomonitor doprowadzał go do szału, chciał wyrwać to wszystko
z jego ciała, jednak opanował się w ostatniej sekundzie.
Siedział
chwilę pogrążony w myślach. Czy to wszystko ma sens? Co
będzie jeżeli okaże się ,że to Magnus ma racje? Co jeżeli to
jego plan jest tym czego ludzie potrzebują, a ja mu tylko
przeszkadzam? –
Wątpliwości nie dawały mu spokoju. Nagle stało się
coś, co brutalnie wyrwało go z zadumy. Do pokoju w którym się
znajdował, wtoczył się wózek z młodą kobietą, prowadzony przez
znajomego mu lekarza, któremu towarzyszyli rodzicie dziewczyny.
Lekarz postawił wózek niedbale w rogu pomieszczenia, po czym
wyszedł, nie interesując się tą kobietą ani jej rodzicami,
zresztą już dawno stracił powołanie, teraz to była dla niego
praca jak każda inna. Lekarz kazał ojcu dziewczynki wyjść z nim
na korytarz. Sin usłyszał każde słowo z ich rozmowy.
– Jak
to?! Ubezpieczenie nie pokrywa upadku z konia? - Mężczyzna krzyczał
na lekarza.
– Niestety...
To nie nasza wina, jedyne co możemy zrobić w takiej sytuacji, to
ustabilizować jej funkcje życiowe.
– To
nie możliwe – Mężczyzna z trudem starał się powstrzymać
płacz. – Nie można nic więcej zrobić? – Zapytał błagalnym
tonem.
Lekarz
bezradnie rozłożył ręce i powiedział –
Bez pieniędzy... Nie – po czym ruszył w głąb korytarza,
zostawiając oszołomionego mężczyznę samemu sobie.
Mężczyzna
otarł twarz z łez, wszedł do pokoju, w którym znajdował się
Sin, lecz całkowicie go ignorował.
– Co
powiedział lekarz? – Zapytała kobieta klęcząca przy łóżku
swojej córki, z nadzieją w głosie.
Co
miał jej powiedzieć? Przez to, że są ubodzy ich córka umrze? Nie
miał prawa tego mówić.
–
Lekarz powiedział, że
wszystko będzie dobrze. – mówiąc te słowa przytulił się do
kobiety, która płakała, lecz były to łzy ulgi jaką poczuła.
Sin
uśmiechnął się kątem ust, jednak szybko przestał się
uśmiechać, zdał sobie sprawę z tego, jak to mogło wyglądać.
Rodzice
dziewczynki jeszcze wiele godzin spędzili przy niej, jednak pod
wieczór mężczyzna kazał kobiecie iść do domu. Powiedział, że
choć jedno z nich musi się wyspać. Kobieta, choć niechętnie,
posłuchała męża. Teraz w pokoju zostały tylko cztery osoby: Sin,
zrozpaczony ojciec, oraz dwa warzywka. To był moment, na który Sin
czekał przez ponad cztery godziny. Doskoczył do nic
niespodziewającego się mężczyzny i jednym celnym uderzeniem w
kark pozbawił go przytomności. Przyglądał się młodej kobiecie,
ponoć spadła z konia i straciła przytomność, od tego czasu jest
w śpiączce. Dziewczyna była bardzo młoda, nie miała więcej niż
dwadzieścia dwa lata. Brązowe włosy sięgały jej do piersi, tak,
do pięknych, jędrnych piersi, które wyglądały jakby wzywały go
do siebie, by uwolnił je spod materiału, który je zakrywa. Musiał
użyć całej swojej siły woli, by oderwać od nich wzrok, teraz
przyglądał się jej twarzy, miała piękną cerę bez cienia skaz,
nie był to efekt makijażu, ona była naturalnie piękna. Bardzo
zdziwił się, gdy poczuł, że ta kobieta obudziła w nim coś, co
umarło dawno temu. Musiał się z tego otrząsnąć, przecież nie
to było jego celem. Chociaż nie posiadał takich umiejętności jak
Faust, uznał, że i tak warto spróbować. Energia wielu dusz
krążyła w jego ciele, nie stanie mu się krzywda, gdy pozbędzie
się małej części tej mocy. A według niego, swoim zachowaniem
mężczyzna zasłużył na to, by jego dziecko przeżyło. Położył
palec wskazujący i środkowy na piersiach kobiety, skupił całą
energię w dłoni, po czym przekazał jej część swej życiodajnej
mocy. Upadł na kolana, to było bardziej męczące niż myślał.
Gdy
wstał z podłogi, zauważył, że oddech dziewczyny stał się
bardziej stały, oddychała w równych odstępach czasu, a jej serce
zaczęło pracować pełną parą.
–
Teraz wszystko zależy od
twojej woli życia, nie zmarnuj tej szansy. – Powiedział Sin, po
czym posadził jej ojca na krześle i ułożył go tak, by wyglądało
na to, że zasnął oparty rękoma o łóżko.
Sin
po cichu wyszedł z pokoju, zawołał znajomego lekarza, uścisnął
mu dłoń, przekazując mu w ten sposób plik banknotów i powiedział
– To za tamtą
dziewczynę – wskazał dłonią na pokój, z którego wyszedł. –
Starczy na miesiąc, może dwa. Reszta jest dla ciebie.
Lekarz
skinął głową na znak, że rozumie.
– A
to – przekazał mu drugi plik banknotów. – Za wynajęcie karetki
i przetransportowanie mojego syna do domu.
Dawid
powoli budził się z długiego snu, światło zachodzącego słońca
wpadające przez okno, raziło jego oczy. Wstał powoli z łóżka,
nie pamiętał jak się w nim znalazł. Teraz jak zaczął
intensywnie myśleć, zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu
normalnie się wysypia, koszmary przestały go nawiedzać. Wstał
powoli z łóżka, ze zdziwieniem odkrył, że nic go nie boli.
Założył kapcie, poszedł do kuchni, zajrzał do lodówki i
zobaczył w niej tylko zamrożone produkty do odgrzania, niestety
żaden z nich nie potrafił gotować. Nie zastanawiając się długo,
wyjął pizze i włożył ją do mikrofalówki. Przez dziesięć
minut stał w miejscu, wpatrując się w obracający talerz ziewając
co chwilę. Nagle usłyszał znajomy dźwięk, na który zaburczało
mu w brzuchu, to był odgłos mikrofalówki, która wykonała swoje
zadanie. Wyjął pizze, położył ją na zimny talerz i poszedł
wolnym krokiem do pokoju konferencyjnego. Rozsiadł się wygodnie na
jednym z czterech foteli. Dlaczego są cztery? - Pomyślał.
Włączył
telewizję, akurat leciały wiadomości. Znowu ten Smoleńsk. Co
tym razem? Zamach Putina? A może obcy?! Wpadł w lekki szok, gdy
zobaczył datę. Przespał ponad trzy dni! Dojadł szybko to co mu
zostało, wyłączył telewizor i wybiegł z pokoju szukając Sin'a,
nie mógł sobie darować, że ominęły go trzy dni treningu. Przez
piętnaście minut biegał po całej rezydencji, aż w końcu zdał
sobie sprawę z tego, że jest w niej całkowicie sam. Nie
zastanawiając się długo poszedł do swojego pokoju, ubrał się w
czyste ciuchy, włożył słuchawki w uszy, i wyszedł z domu
pochodzić po mieście. Chociaż już tego nie potrzebował, to
jednak dalej lubił to robić.
Dawid
szedł powoli chodnikiem, nie śpieszyło mu się. Ruszył w kierunku
miejscowych slumsów. Po drodze widział młodzież korzystającą z
życia. Banda nastoletnich gówniarzy piła wódkę z butelki. Taki
jest ten świat – pomyślał. - Młodzi ludzie z braku
jakichkolwiek rozrywek, piją alkohol, palą papierosy i pieprzą się
jak króliki. Zachowują się tak jakby życie nie miało sensu, a
może to jedyne życie jakie znają? Może wzorują się na
dorosłych, którzy stracili sens życia, i topią smutki w alkoholu?
- Dawid zastanawiał się chwile po czym ruszył przed siebie. Cały
czas myślał o tych dzieciach które ledwo mogły ustać na nogach,
ale ich nie oceniał, sam przecież jeszcze nie tak dawno temu
stracił sens życia.
Ile
to już minęło? Chyba pół roku, dalej za nią tęsknię, ale ból
powoli zanika.
Mijając
grupkę pijaków, którzy grzali się przy ognisku w beczce,
zastanawiał się jak można zmienić ten świat. Jak
zrobić tak, by każdemu było dobrze? Może potrzebują motywacji?
Może wystarczą im pieniądze? A może wystarczy świadomość tego,
że jest ktoś kto chce im pomóc. Bóg jest właśnie takim kimś,
lecz nie każdy w niego wierzy, może gdyby mieli jakiś namacalny
dowód na istnienie siły wyższej, wtedy by lepiej im się żyło?
Jego
przemyślenia nagle przerwał krzyk, tak głośny, że usłyszał go
mimo głośnej muzyki płynącej z jego słuchawek.
Pobiegł
w tym kierunku i zobaczył chłopaka trzymającego coś w dłoniach
uciekającego przed czterema innymi chłopcami. Na oko mieli po
piętnaście lat. Dawid biegł za nimi, ale nie miał zamiaru się
wtrącać, chciał zobaczyć co się będzie działo. Pobiegł za
nimi w stronę parku. Nagle chłopiec trzymający w dłoniach coś co
przypominało kota, przewrócił się o wystający korzeń drzewa.
Zwierzak podrapał go po twarzy i uciekł. Chłopiec próbował
wstać, ale dostał kopniak w żebra. Dawid chwilę się przyglądał
jak czterech młodych ludzi katuje biednego chłopca. Nagle poczuł
ból na prawej piersi. Pentagram wycięty przez Fausta na jego ciele
zaczął reagować na wzbierający się w nim gniew.
Nie
wyciągając słuchawek z uszu, pobiegł w kierunku niedoszłych
morderców, akurat zaczęła się jego ulubiona piosenka "Kataklysm
– Temptations Nest"
Dawid
niczym błysk flesza aparatu pojawił się między bandytami a
pobitym chłopcem.
\Born into life with a feeling of hate.
\Born into life with a feeling of hate.
Pierwszego
z nich uderzył w twarz otwartą dłonią, chciał go pozbawić
przytomności, jednak nie znał swojej siły, uderzenie było tak
silne, że czaszka chłopaka pękła a jej odłamki powbijały się w
mózg powodując jego natychmiastową śmierć. Przeraził się gdy
to zobaczył, teraz już nie miał wyboru, musiał pozbyć się
świadków.
\
I tried to change but it turned into fate.
Drugiego
i trzeciego złapał obiema rękoma i rzucił nimi w drzewa stojące
nieopodal. Pierwszy z nich owinął się wokół drzewa niczym bicz,
łamiąc przy tym wszystkie kości.
\
Fatal blow to society's face.
Drugi
trafił w wystającą gałąź, na którą został nabity niczym
szaszłyk. Ostatni z niedoszłych morderców zaczął uciekać w
panice i wzywać pomocy. Dawid roześmiał się na głos. Postanowił
wykorzystać umiejętność, o której nawet Sin nie miał pojęcia.
Skierował otwartą dłoń w stronę uciekającego chłopaka, skupił
się i wystrzelił z niej, małą ognistą kulę.
\
Torment I will create!
Ognista
kula w zetknięciu z plecami chłopaka wybuchła. Dawidowi na ten
widok aż zaparło dech w piersiach. Uciekinier wybuchł niczym
fajerwerk na sylwestra obryzgując krwią i wnętrznościami wszystko
wokół.
Dawid
podszedł do poturbowanego chłopca, sprawdził jego puls, mógł się
spóźnić, jednak z ulgą stwierdził, że chłopiec żyje. Podniósł
go delikatnie, zarzucił go sobie na ramię jak worek kartofli i
zaniósł go w bezpiecznie miejsce. Gdyby policja znalazła go
pobliżu czterech rozszarpanych zwłok, mógłby mieć spory problem.
Młody
poturbowany chłopiec powoli otwierał oczy. Przestraszył się i
zaczął się wyrywać.
– Nie
szarp się! – Powiedział nieznany mu mężczyzna.
– Puść
mnie! Ja nic nie zrobiłem!
Dawid
nie miał ochoty bawić się w niańkę i uspokajać dzieciaka,
zrobił to o co został poproszony. Przy zderzeniu z ziemią, chłopak
wydał z siebie cichy jęk.
– Został
ci jeszcze dwa życzenia – powiedział z przekąsem Dawid.
Chłopak
widocznie nie zrozumiał o co mu chodzi, patrzył tylko na niego
zamglonym wzrokiem.
– Co
się stało? Kim jesteś? – Powiedział chłopiec powoli orientując
się w sytuacji.
– Uratowałem
cię przed pewną śmiercią z rąk nastoletnich morderców, możesz
nazywać mnie swoim zbawicielem. Zbawiciel?
Dobre! Muszę to zapamiętać.
– Ah...
Już pamiętam. Yyy... Dziękuję?
– Nie
ma za co – odpowiedział Dawid śmiejąc się na głos. – Albo
wiesz co? W zamian za uratowanie ci życia, odpowiesz mi na jedno
pytanie. Dobra?
– Dobrze
– zgodził się chłopiec.
– Dlaczego
ryzykowałeś życie dla zwykłego sierściucha? – Zapytał całkiem
poważnie Dawid.
– Dlaczego
chcesz to wiedzieć? - To pytanie bardzo zdziwiło chłopaka.
– Bo...
Muszę to wiedzieć!
– Jeżeli
tak stawiasz sprawę, to nie wypada odmówić – na ustach chłopca
pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. Nie było go stać na nic
lepszego, jego opuchnięta twarz bardzo bolała. – A więc zacznę
od samego początku. Dzisiaj popołudniu poszedłem wyrzucić śmieci,
bo mama mnie o to poprosiła. Jak każdego dnia, wziąłem ze sobą
troszkę jedzenia dla bezpańskich kotów, specjalnie zacząłem
roznosić gazety, by mieć pieniądze na karmę. Jeden z nich bardzo
się do mnie przywiązał. Nazwałem go Mruczek, wiem, wiem, niezbyt
wymyślne imię, ale to do niego pasowało, dlatego, że każdego
dnia podbiegał do mnie, ocierał się o moje nogi i mruczał.
Dzisiejszego
dnia jednak nie przyszedł. Bardzo mnie to zaniepokoiło więc
zacząłem go szukać, po około dziesięciu minutach dostrzegłem
grupkę chłopaków mniej więcej w moim wieku, gonili oni coś
małego, przyjrzałem się dokładnie i okazało się, że to był
Mruczek!
Zagonili
biedaka w róg budynku, nie miał już gdzie uciekać. Gdy jeden z
nich rzucił w niego kamieniem, na szczęście nie trafiając, nie
zastanawiałem się długo, podbiegłem do Mruczka, wziąłem go na
ręce i zacząłem uciekać ile sił w nogach. Myślałem, że znudzą
się gonieniem mnie i dadzą nam spokój, myliłem się...
Gdy
dobiegłem do parku, oni wciąż byli za mną, jeden z nich krzyknął
coś, obróciłem się by zobaczyć czy mnie doganiają i wtedy
właśnie potknąłem się o korzeń... Resztę już znasz.
– Fajna
historyjka, jednak wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. –
Chociaż odpowiedź wydawała się oczywista, Dawid liczył na coś
więcej. – Dlaczego ryzykowałeś dla niego życie?
– Ja...
Powiesz, że jestem głupi, za młody na taki światopogląd.
Powiesz, że nie powinienem bawić się w dorosłego. – Mówiąc te
słowa, chłopiec przyglądał się swoim butom, widocznie coś go w
nich zainteresowało.
Dawid
poczuł się dziwnie, w tym chłopaku zobaczył samego siebie, sprzed
wielu lat. To zabawne jak historia lubi się powtarzać- pomyślał.
–
Sprawdź mnie. –
Odpowiedział po chwili.
Chłopak
spojrzał na Dawida i dostrzegł w nim coś, czego nigdy nie widział
u żadnego dorosłego, on naprawdę był gotowy wysłuchać jego
słów, lecz nie w sposób w jaki robili to inni dorośli, NAPRAWDĘ
chciał go wysłuchać! Nie mógł, nie miał prawa mu tego odmówić.
– W
telewizji wiele się słyszy o zmienianiu świata – zaczął
chłopiec. – Ocal wieloryby, zmień samochód na taki, który mniej
pali, daj pieniądze Grecji bo własne się im już skończyły.
Szanuj zieleń, segreguj odpady a nawet sprzątaj po swoim psie. Czy
takich zmian potrzebujemy? A głodujące dzieci? A wyzysk wielu,
przez niewielu? Dlaczego o tym się nie mówi? – Przerwał na
chwilkę, by zobaczyć czy Dawid go słucha.
Dawid
uznał, że musi coś odpowiedzieć, jedyne co przyszło mu do głowy
to: Mów dalej.
– Próbują
nam wmówić, że mamy zmieniać świat bo tak będzie dla nas
lepiej, ale ja sądzę, że taka potrzeba powinna wynikać z
pragnienia serca. Zresztą czy człowiek, który kupił samochód na
prąd zamiast na benzynę tak samo zmienia świat jak człowiek,
który poświęcił całe życie opiekując się chorymi dziećmi?
Właśnie nie, tak samo z ludźmi religijnymi, oni naprawdę myślą,
że modlitwami zmieniają świat na lepszy! Rozumiesz to? Eh
wybacz... zboczyłem z tematu.
– Nic
się nie stało, mów dalej.
– Nie
wiem która droga jest właściwa, dlatego sam na swój
własny sposób staram się każdego dnia zrobić coś dla świata i
stworzeń na nim żyjących. Na przykład ratując dzisiaj tego
kotka, zmieniłem jego świat. On miał już nie żyć, wszystko dla
niego się skończyło. A jednak żyje i ma się dobrze. Co z tego,
że podrapał mi całą twarz? On nie wiedział, że mu pomagam, to
nie była jego wina, że starał się ocalić życie. Ratując komuś
życie, lub zmieniając jego świat, nie spodziewaj się podziękowań.
Jedyne czego możesz się spodziewać to gniew tej osoby, która nie
zdaje sobie sprawy z tego co dla niej robisz. Dla niej jesteś
zagrożeniem które trzeba wyeliminować, bo nie każdy lubi zmiany.
Dawid
przyglądał mu się z zaciekawieniem, ten chłopiec stał się dla
niego jednym z niewielu ludzi, których naprawdę podziwiał.
– Jest
jeszcze jeden powód, dla którego postanowiłem zaryzykować dla
tego zwierzęcia –
powiedział po chwili zastanowienia – W każdym z nas
jest potwór, który tylko czeka żeby przejąć nad nami kontrole.
Ale to my decydujemy o tym czy mu na to pozwolimy. To właśnie
odróżnia złych od dobrych. Nie żaden Bóg czy religia. My sami
decydujemy o swoim życiu. Gdybym nie próbował uratować tego
zwierzaka, pozwoliłbym żeby potwór we mnie przejął nade mną
kontrolę. Więc jak widzisz nie zrobiłem tego dla kota, tylko dla
siebie. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie z jakich pobudek czynimy
dobro? Jeżeli przy tym nie krzywdzimy nikogo, to nie ma
najmniejszego znaczenia.
– Teraz
proszę, śmiej się – chłopak spojrzał na Dawida i czekał, aż
ten parsknie śmiechem, lub nazwie go głupim dzieciakiem.
Dawid
cały czas mu się przyglądał, w końcu zadał mu ostatnie pytanie
– Jak się nazywasz?
Chłopak
był bardzo zdziwiony reakcją tego mężczyzny, dlatego chwilę mu
zajęło zanim odpowiedział – Nazywam się Krzysztof Has.
– A
więc Krzysztofie... – zaczął Dawid – Dziękuję. – Nie
powiedział już nic więcej, słowa tego dzieciaka zawładnęły
jego umysłem, nie potrafił myśleć o niczym innym, nawet nie był
w stanie rozmawiać. Odwrócił się plecami do Krzysztofa i poszedł
w stronę domu, zostawiając chłopaka w małym szoku.
Po
powrocie do domu, Dawid nie mógł zasnąć. Leżał na łóżku z
rękoma skrzyżowanymi pod głową i wzrokiem skierowanym w biały
sufit. Zastanawiał się, gdzie podziewają się jego kompani. Zdał
sobie sprawę, że dawno już nie był sam. Starał się przemyśleć
dokładnie słowa Krzysztofa „ Ratując komuś życie, lub
zmieniając jego świat, nie spodziewaj się podziękowań. Jedyne
czego możesz się spodziewać to gniew tego człowieka”. Czy to
oznacza, że staniemy się wrogiem ludzi pomimo tego, że chcemy ich
ocalić? Co jeżeli nie dam rady nic dla nich zrobić ze świadomością
tego, że oni mnie nienawidzą? –
Jednak to nie te myśli były najgorsze. Przypomniał sobie ostatni
dzień jaki spędził z Natalią, jak pozwolił by obcy ludzie
zrobili jej krzywdę, lecz było coś, głęboko uśpione w jego
podświadomości, co nie dawało mu spokoju. Miał wrażenie, że
stało się wtedy coś ważnego, coś o czym nie pamięta. Wstał
powoli z łóżka i podszedł do okna, by tak jak za dawnych czasów
przyjrzeć się miastu skąpanym w ciemnościach. Zobaczył, że pod
dom podjechała karetka. Na fotelu pasażera dostrzegł znajomą
twarz, była to twarz Sin'a. Poczuł jak jego serce zabiło mocniej,
nie spodziewał się, że może tak za nim tęsknić. Nie
zastanawiając się długo, wybiegł przed dom w samych bokserkach,
ku jego zaskoczeniu, nie było mu wcale zimno.
Sin
wyszedł z samochodu i razem z kierowcą karetki poszli na tył auta.
Gdy tylko Sin zobaczył Dawida, gestem dłoni kazał mu do siebie
podejść. Kierowca karetki ignorował nowo przybyłego gościa,
otworzył tylne drzwi i wyciągnął z samochodu wózek z jakimś
człowiekiem. Do wózka przymocowane były medyczne urządzenia,
Dawid nie wiedział jak one się nazywają, rozpoznał tylko jedno,
które robiło : pik, pik, pik, i jedno dłuższe „pik” gdy
pacjent umierał.
– To
wszystko panie James.
– Jeszcze
jedna sprawa. Informuj mnie o stanie zdrowia tej dziewczyny. Dbaj o
nią i jej rodzinę, a jeżeli ona z tego wyjdzie, dostaniesz mały
bonus. – Powiedział Sin.
Lekarz
kiwnął głową, uśmiechnął się, po czym wsiadł do karetki i
odjechał. Dawid przyglądał się człowiekowi lezącemu na wózku,
jego twarz wyglądała jak z jakiegoś horroru.
– Kto
to jest, panie James? – Zapytał Dawid akcentując dwa ostatnie
słowa.
– To
jest Hubert, nie przejmuj się nim i proszę nie mów do mnie James,
to tylko jedno z wielu fałszywych imion, którymi się posługuje,
nie sądzisz chyba, że rejestrując się w szpitali kazał bym im
mówić na siebie Sin?
– Dobra,
nie czepiaj się. Co chcesz z nim zrobić?
– On
jest jednym z wielu elementów potrzebnych do „ostatniej fazy”.
– Sin spojrzał na ubiór Dawida – chodźmy do domu, pewnie jest
Ci zimno.
Tej
nocy Dawid spał snem sprawiedliwego, świadomość tego, że nie
jest sam dawała mu poczucie bezpieczeństwa.
Następnego ranka obudził
go Sin. Dawid zaspanym głosem zapytał się o co chodzi, Sin
odpowiedział, że Dawid musi się przygotować, dzisiaj będzie
ważny dzień.
Dawid
niechętnie wstał z łóżka, umył zęby, ubrał się w luźne
ciuchy i poszedł do kuchni. Zobaczył, że Sin coś gotuje,
pomyślał, że może w końcu zje normalny obiad, jakiś kotlecik z
ziemniaczkami czy coś. Jednak gdy dostrzegł, że to będą zwykłe
frytki stracił apetyt.
–
Co się z tobą działo ?
I gdzie jest Faust? – Zapytał Dawid.
–
Musiałem załatwić parę
spraw, a Faust jest w swoim pokoju. Wrócił z długiej wycieczki i
od razu poszedł spać. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać, jakbym
zrobił mu jakąś krzywdę. – Sin postawił przed Dawidem, który
siedział przy małym stoliku, talerz frytek.
–
Nie jestem głodny.
–
Zjedz, będziesz
potrzebował energii.
– A
więc dzisiaj jest „Ten” dzień?
–
Tak... – Sin
odpowiedział po chwili.
Dawid
chciał powiedzieć mu o swoich wątpliwościach, jednak nie chciał,
by Sin pomyślał, że jest słaby. Zjedli posiłek w całkowitej
ciszy. Do kuchni wtoczył się Faust, a minę miał taką, jakby był
obrażony na cały świat.
–
Idziemy – powiedział.
Widząc,
że Sin posłusznie wstał i poszedł za Faustem, Dawid zrobił to
samo. Faust zaprowadził ich do korytarza, w którym stał wózek z
Hubertem i jedna wielka walizka.
– Przypatrz
się dokładnie, to bardzo fajnie wygląda – powiedział Faust po
czym stanął w rozkroku, wyciągnął prawą dłoń przed siebie i
zaczął kreślić nią znaki w powietrzu. Niewidzialne literki nagle
zaczęły świecić na niebiesko, by chwilę później przybrać
pomarańczową barwę.
–
Długo jeszcze? –
Zapytał Dawid, jednak pożałował swojego pytania gdy dostrzegł
gniew na twarzy Fausta.
– Jeszcze
tylko chwilę – odpowiedział mu Sin. – On teraz tworzy portal do
miejsca, w które nie da się dostać w inny sposób, gdyby zrobił
chociażby jeden błąd, możemy znaleźć się w jakiejś skale, a
to by oznaczało naszą śmierć.
Nagle
przed ich oczami pojawił się wielki czerwony portal. Sin jako
pierwszy wtoczył do niego wózek i wszedł do portalu.
– Następny
jesteś ty – powiedział Faust.
–
Ale dlaczego ja?
–
Bo w momencie, w którym
ja przez niego przejdę, portal się zamknie.
Dawid
pełen obaw wkroczył do portalu z zamkniętymi oczami, myślał, że
będzie nim rzucać we wszystkie strony, tak jak to było na filmach,
jednak nic takiego się nie stało. Dawid zrobił tylko jeden krok i
usłyszał głośny szum spadającej wody. Chwilkę później za jego
plecami pojawił się Faust dźwigający walizkę i swoją brązową
torbę, z którą nigdy się nie rozstawał.
– Gdzie
jesteśmy? – Zapytał Dawid.
– Jesteśmy
w jaskini pod wodospadem Niagara. – Odpowiedział mu Sin.
Jaskinia
była dosyć duża, na jej środku znajdował się kamienny podest a
ściany były ozdobione jakimiś literami, Dawid nie dostrzegł
żadnego wyjścia z jaskini.
Faust
wyjął z torby małą kartkę i zaczął wymieniać: korzeń
chrzanu, sok pustynnego kaktusa, kwiat dusz z Kongo, tego nie mam,
ale można to zastąpić LSD. Sin, masz to LSD , o które cię
prosiłem? – Sin
podał mu fiolkę z płynem, która załatwił od znajomego lekarza.
– Dobra,
Dawidzie, słuchaj mnie uważnie. – powiedział Faust wlewając
płyn do moździerza, w którym znajdowały się pozostałe
składniki. – Musimy cię zabić, nie rób takiej zdziwionej
miny, Dobrze usłyszałeś, zatrzymamy akcję twojego serca, nie ma
innego wyjścia. Strażnik jest potężną istotą, można go
zniszczyć tylko podczas śmierci klinicznej żywiciela. – Faust
podniósł głowę, ciągle mieszając składniki, zaczął
wsłuchiwać się w szum spadającej wody. – Wielki zbiornik wodny
znacznie ograniczy wpływ Strażnika na twój umysł, ale strzeż
się, to że będzie słaby, nie oznacza, że stanie się mniej
niebezpieczny. – Dawid skinął głową na znak, że zrozumiał. –
Jeszcze jedno – kontynuował Faust. – Przez ostatnie tygodnie
byliśmy przy tobie, pomagaliśmy ci jak tylko mogliśmy, lecz
teraz... Będziesz zdany tylko na siebie, nie możemy ci pomóc. –
Spojrzał do wnętrza moździerza i zwrócił się do Sin'a –
Zaczynaj.
Sin
podszedł do wózka z Hubertem i położył dłoń na jego piersi.
Nagle pomiędzy jego palcami zaczął krążyć mały obłoczek
szarego dymu. Dawid przyglądał się temu z zachwytem, jednak był
bardzo, ale to bardzo zdenerwowany.
Sin
powoli odsunął dłoń od ciała Huberta, kardiomonitor wydał z
siebie ostatnie długie piknięcie, Młody umarł. Sin trzymał w
dłoni obłok dymu, który kręcił się niczym mała planeta. Sin
wciąż trzymając duszę młodego w dłoni, podszedł do torby
Fausta, wyciągnął z niej nóż i odciął kawałek materiału, z
którego zrobiona była jego zbroja. Brakujący fragment zrósł się,
niczym zraniona skóra.
– A
to mały podarunek ode mnie.
Przyłożył
odcięty fragment do duszy, a ona go pochłonęła zmieniając swoją
barwę z stalowo szarej na czarną.
Faust
skończył przygotowywać miksturę, przelał zawartość moździerza
do kubka, podszedł do Dawida i powiedział –
Masz, wypij to, tylko nie waż się tego zwymiotować.
Dawid
z wielkim oporem wypił jednym haustem zawartość kubka, o mało nie
wymiotując. Zakręciło mu się w głowie i upadł na ziemię.
Faust
podszedł do Dawida z nożem w ręku i kazał mu się nie ruszać.
Wbił ostry jak brzytwa nóż w jego klatkę piersiową odsłaniając
serce. Dawid zawył z bólu. Sin podszedł do Dawida bardzo wolno,
jakby dusza, którą trzymał w dłoni miała odlecieć i wsadził
przeklętą duszę prosto w jego serce.
Dawid
leżał na wznak, nie mógł złapać tchu. Z rany w jego klatce
piersiowej zaczęły wydobywać się wstęgi czarnego materiału,
które oplotły jego całe ciało. Wyglądał jak kokon, z którego
niedługo wykluje się piękny motyl. Kokon z Dawidem w środku,
uniósł się w powietrze i zawisł metr nad ziemią.
– Teraz wszystko zależy od niego – powiedział Faust, na co Sin tylko kiwnął głową
– Teraz wszystko zależy od niego – powiedział Faust, na co Sin tylko kiwnął głową
Dźwięk
wodospadu ucichł, Dawid otworzył oczy, lecz zobaczył tylko
ciemność.
– Witaj,
Dawidzie. – Usłyszał swój własny głos wydobywający się z
ciemności, lecz to nie były jego słowa. Nic nie odpowiedział.
– Nie
chcesz ze mną rozmawiać? Twoi przyjaciele tak bardzo postarali się
by doszło do naszego spotkania, a ty milczysz. Ah, może to przez tą
ciemność? – Dawid usłyszał pstryknięcie palcami. Nagle
zrobiło się jasno, zbyt jasno. Dawid przeraził się na widok
istoty, która z nim rozmawiała, to był on sam, a przynajmniej
wyglądała tak jak on.
– Czym
ty jesteś? – zapytał Dawid.
– Jestem
tobą, ty jesteś mną, towarzyszyłem ci od dnia twoich narodzin, a
ty nawet nie zdawałeś sobie sprawy z mojego istnienia. Jestem
Strażnikiem.
– Więc
to ty jesteś istotą, która sprowadziła na mnie tyle nieszczęść!
– Powiedział Dawid głosem pełnym nienawiści.
Twarz
Strażnika, jego własna twarz, wyraźnie spochmurniała.
– Czy
można winić głodnego za to, że ukradł chleb by zaspokoić swój
głód? Czy można winić człowieka, który zabił by samemu
przeżyć? Wszystko zależy od tego, po której stronie się
znajduję. Ja by przeżyć musiałem to zrobić, nie miałem wyboru.
– Ja
prawie zginąłem przez to co zrobiłeś, ty umarłbyś razem ze
mną!.
– To
prawda, lecz była to jedyna śmierć na jaką byłem gotów.
Rozumiem, że chcesz się mnie pozbyć, by stać się narzędziem w
ich rękach. Czy zastanawiałeś się co tak naprawdę chcesz zrobić?
Do czego zostałeś stworzony? – Dawid milczał. –
Dobra, zróbmy inaczej, pokaże ci coś co sam zrobiłeś, pokaże ci
wspomnienie, które zepchnąłeś na samo dno swojej świadomości.
To był jeden z niewielu razy, w których pozwoliłem ci użyć
twojej własnej mocy, jednak nie spodziewałem się, że zrobisz coś
takiego, ja, który znam Cię lepiej niż ty sam.
Zapadła
ciemność. Dawid pojawił się w znanym mu pomieszczeniu. Jego
własny głos był narratorem całego zdarzenia.
– W
momencie gdy zobaczyłem uśmiech na jej twarzy, coś we mnie pękło.
Wyrwałem się z żelaznego uścisku, podbiegłem do ściany,
chwyciłem za metalową rurkę i zabiłem nią jednego z napastników.
Pobiegłem ratować Natalię lecz było ich zbyt wielu, widziałem
tylko krew, swoją własną krew, każda część mojego ciała
błagała o litość, błagała by ten ból minął. Gdy ostatkiem
sił spojrzałem na Natalię, przeraziłem się, wpatrywała się we
mnie swymi pięknymi oczyma, lecz nie tak jak wcześniej, jej twarz
śmiała się, ona cieszyła się z tego co mi robili. W tym momencie
Strażnik postanowił interweniować, dał mi dostęp do mocy ukrytej
głęboko we mnie. Nie czułem już fizycznego bólu, czułem tylko
nienawiść płynącą z głębi mojego serca. Wstałem, wydałem z
siebie gardłowy krzyk, ludzie, którzy stali zdziwieni na mój widok
nagle zaczęli płonąć, biegali po pokoju, tarzali się po ziemi
starając się jakoś ugasić ogień, lecz nie udało im się.
Zginęli w okropny sposób, dokładnie w taki, na jaki zasługiwali.
– Podszedłem
do Natalii która wciąż jęczała z rozkoszy i wziąłem ją na
ręce. Dopiero teraz doszła do siebie. Dotknęła mojej twarzy i
zapytała z przerażeniem: Czy to ty Dawidzie? Tak to ja –
odpowiedziałem patrząc jej prosto w oczy. W jej oczach nie
widziałem nic oprócz przyjemności jaką przeżyła z tymi ludźmi.
Przyjemności której nie otrzymała ode mnie, chociaż bardzo tego
pragnąłem. To nie była już moja Natalia. Dotknąłem dłonią jej
piersi, powiedziałem: Kocham Cię! Po czym wyrwałem serce z jej
klatki piersiowej. Serce które mnie kochało, serce dla którego
byłem gotowy zrobić wszystko, umierało teraz w mojej dłoni.
Rzuciłem martwe ciało kobiety którą kochałem na podłogę i
zacząłem krzyczeć. Cały dom stanął w płomieniach a ja upadłem
na ziemie i straciłem przytomność
Glify
wyryte na ścianach jaskini zaczęły błyskać, raz na niebiesko,
raz na czerwono. Sin i Faust odsunęli się od kokonu, nie wiedzieli
co się może stać. Faust spojrzał na Sin'a i zobaczył w jego
dłoniach dwa wielkie miecze. Jeżeli Dawid zawiedzie, jeżeli
Strażnik przejmie nad nim kontrole, będziemy musieli go zabić. –
Pomyślał.
Nagle
kokon zaczął się kruszyć wydając przy tym dziwny, metaliczny
dźwięk. Z pęknięć jakie powstały błyskały czerwone słupy
światła, które nadały jaskini bardzo złowieszczy wygląd. Sin z
wielkimi obawami przyglądał się widowisku, coraz mocniej
zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy.
Kokon
z Dawidem wybuchł zalewając jaskinie oślepiającym białym
światłem. Faust w ostatniej sekundzie zdążył zasłonić oczy
rękawem swojego płaszcza. Gdy jedynym źródłem światła na
powrót stały się świece porozstawiane w jaskini, Faust spojrzał
na Sina i zobaczył, że ostrza schowane były w pochwach
zawieszonych na krzyż na jego plecach. Spojrzał w miejsce gdzie
chwile wcześniej był kokon i dostrzegł w tamtym miejscu czerwonego
uskrzydlonego demona, na ten widok jego serce przestało na chwilę
bić.
Sin
spojrzał na Fausta i gdy dostrzegł strach malujący się na jego
twarzy powiedział –
uspokój się... To jest Dawid... Nasz Dawid.
Dawid
w niczym nie przypominał starego siebie. Był wyższy o jakieś
trzydzieści centymetrów, teraz miał ponad dwa metry wzrostu. Z
jego pleców wyrastały wielkie, czarne, upierzone skrzydła. Jego
skóra przybrała czerwonawy kolor, a całe jego ciało, które teraz
stało się bardzo umięśnione, pokrywała czarna zbroja z
czerwonymi pasami. Z jego kości ogonowej wyrastał długi czerwony
ogon.
Nasz
mały Dawidek stał się potęgą, której powinien obawiać się sam
Bóg – pomyślał Sin.
Dawid
otworzył oczy. Przyglądał się swoim dłoniom. Przepełniało go
uczucie potęgi. Czuł , że stał się prawdziwym demonem, którego
nikt nie jest w stanie powstrzymać.
Dawid
spojrzał na Sin'a i upadł na ziemię z przerażenia. To co zobaczył
było koszmarem. Wszystkie dusze, które pochłonął Sin, były
doskonale widocznie w jego zielonej zbroi. Te dusze wyły z
przerażenia, błagały o litość, prosiły żeby ktoś w końcu
przerwał ich mękę.
Wszystkie
te dusze gromadził się naokoło jednej wyjątkowo jasnej czerwonej
duszy. Widocznie to była prawdziwa dusza Sin'a
– Cz...
czym ty jesteś?! - powiedział Dawid z panicznym strachem w głosie
Sin
podbiegł do Fausta i walnął go otwartą dłonią w twarz, tak
mocno że ten upadł na ziemię.
– Co
się dzieje? Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Dawid, który dalej
był w lekkim szoku, ale powoli przyzwyczajał się do tego co
widział i co czuł.
– Założyłem
się z nim – tu Sin wskazał ręką na Fausta leżącego na
podłodze – że przerazisz się na mój widok, o "liścia".
I jak widzisz ja wygrałem.
Na
widok Fausta wstającego z podłogi, burczącego coś pod nosem Dawid
roześmiał się.
– Po
pierwszym rytuale Faust powiedział: "Witaj w naszym świecie".
Teraz ja ci powiem coś podobnego: Witaj w naszej rodzinie!.
Po
tych słowach na twarzy Dawida pojawił się szczery uśmiech. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu był naprawdę szczęśliwy.
No , ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńMogłeś rozwinąć co konkretniej działo się "w świadomości" Dawida , gdy rozmawiał z strażnikiem ale cóż ... Póki co udało Ci się rozbudzić moją ciekawość - a to bardzo dobrze
Całkiem interesujący również był motyw z światopoglądem tego młodego , który uratował kotka. Tego typu fragmenty , mogą nadać opowieści dość oryginalny charakter więc mam nadzieje na więcej takich i oczywiście czekam na kolejną część ;)
"Mogłeś rozwinąć co konkretniej działo się "w świadomości" Dawida , gdy rozmawiał z strażnikiem ale cóż" To jak i parę innych informacji(jak np czemu rytuał musiał odbyć się w pobliżu wodospadu) zostawiłem sobie na później. Cały czas męczy mnie świadomość tego, że rytuał wydaje się jakiś taki... nijaki. Powinienem to poprawić?
OdpowiedzUsuńSporo niewyjaśnionych spraw zostawiasz na później , tak samo jak z poprzednich rozdziałów , co często kończy się po prostu zignorowaniem tych spraw bo ważniejsze wątki fabularne toczą się dalej. Pozostaje nadzieja , że nie zrobisz tego błędu
OdpowiedzUsuńA co do samego rytuału nie wydaje mi się żeby był ważny - ważniejszy jest jego efekt ale jeśli już chcesz poświęcić mu więcej uwagi to wydaje mi się , że zdobycie odpowiednich składników powinno przynieść bohaterom więcej trudu który powinieneś opisać ponieważ zdobycie tego kwiatu opisałeś , choćby faust nie miał z tym żadnych problemów. Jakieś chęci zrezygnowania z powodu praktycznie niemożliwych do zdobycia składników , rozterki czy warto itp. plus można dopisać troche "efektów" przy wykonaniu , dużo epitetów itd. nadałoby mu "smaku"
Jak już napisałem wcześniej, piszę tą powieść o tym co mnie interesuje, fascynuje czy nawet odrzuca(jak chociażby gwałt). Wszystkie ważne informacje czy wyjaśnienia zostawiam sobie na później, dlatego, że jest to dobry sposób na zrobienie tak zwanego "smaka". Takie coś działa na mnie i mam nadzieję, że na was też. Zaufaj mi, wszystko mam ładnie zaplanowane i nie zapomnę o żadnej z tych informacji.
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać(raczej nie powinienem tego robić jako autor paru rozdziałów powieści) ale dopiero dziesięć minut temu dowiedziałem się co to jest epitet... I masz rację, brakuje tego i to bardzo.
Co do samego rytuału: Kolejny raz masz rację, on nie jest ważny. W tej części głównie chodzi o przemianę duchową i fizyczną Dawida, a te "zbieranie materiałów" dodałem tylko po to, byście wyrobili sobie zdanie o bohaterach. Na pomysł z "Kwiatem dusz" wpadłem całkowicie przypadkowo, myślałem o piątym rozdziale i postanowiłem już w tym wspomnieć o tym czego możecie się spodziewać w przyszłości.
Napisałeś, że zdobycie tych składników było łatwe. Masz rację ale tylko częściowo. Wy jako czytelnicy nie macie(jeszcze) pojęcia kim jest Faust i jakie są jego prawdziwe uczucia, mogę powiedzieć tylko jedno: to co zrobił nie było dla niego ani łatwe ani przyjemne.
Postaram się jeszcze popracować nad tym rozdziałem, jednak będą to małe poprawki, nie będę zmieniał nic z fabuły żebyście nie musieli czytać od początku.
Dla mnie szczerze mówiąc ten rozdział był pasjonującą lekturą i nic bym nie zmieniała :) w tym momencie tuż po lekturze tego rozdziału mam taką ochotę dowiedzieć się co będzie dalej, że gdyby to była tradycyjna powieść na pewno zarwałbym noc żeby doczytać ciąg dalszy. Świetna robota, oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńJako twórca(przecież teraz jestem Wielkim pisarzem!O!)wiem kiedy moje dzieło nie jest doskonałe(przynajmniej jak na moje możliwości). Nie mam pojęcia co mógłbym poprawić w rozdziale pierwszym, po jego ukończeniu czułem, że jest on moim najlepszym dziełem. Jeżeli chodzi o rozdział drugi, to jest tam parę niedociągnięć, lecz nie na tyle poważnych bym musiał je poprawiać. Z tym rozdziałem jest inaczej, nie opuszcza mnie wrażenie, że "dałem dupy". Nie będę mógł rozpocząć pracy nad "Wrotami piekieł" dopóki nie pozbędę się tego niemiłego uczucia.
OdpowiedzUsuńDobra! zabieram się do pracy!
Poprawiłem dwa fragmenty. Pierwszy z nich zaczyna się już po przekroczeniu portalu, a drugi po zdarzeniach ze "świadomości" Dawida. Mam nadzieję, że te mały zmiany przypadną wam do gustu. Teraz mogę spać spokojnie i powoli zabieram się za czwarty rozdział.
OdpowiedzUsuńW gruncie rzeczy większa ilość epitetów i opis pomogły , pozwala łatwiej sobie wyobrazić co się działo i tworzy choćby obraz w głowie ;)
OdpowiedzUsuńA co do "eksperymentu muzycznego" pomysł dość odważny , i w sumie dzięki filmom w których często pojawia się scena walki z jakąś muzyką do tego , zrozumiałem o co Ci chodziło i odpowiednio sobie to ułożyłem , z drugiej strony nie słysząc utworu , może powstać zupełnie inna piosenka ... i w sumie w mojej głowie powstała , z czego zorientowałem się jak odtworzyłem sobie utwór. Aczkolwiek w sumie jest to dość dobre zjawisko , bo działa wyobraźnia , a nie podana na tacy scena.
Czekam na jakieś informacje co do czwartego rozdziału ;)
Tak w ogóle , rozdziały z przodu masz już napisane ? Masz pomysł i po prostu musisz go odpowiednio przedstawić ? Ciekawi mnie , czy i ewentualnie jak bardzo w przyszłość masz już zaplanowaną fabułę
Bardzo się cieszę, że "eksperyment muzyczny" się spodobał. Oczywiście problem z nieznajomością piosenki jest dosyć poważny, lecz w takiej sytuacji i z takim tekstem raczej nie można sobie wyobrazić, że jest to piosenka o miłości :)
OdpowiedzUsuń